Ma
pan swoje ulubione miejsce w Bytomiu?
Nie
zaskoczę pana.
Kopalnia?
Szombierki.
A właściwie piękny budynek przed samą kopalnią, dziś odnowiony
i zamieniony na biura. Kiedyś był to dom przedwojennego dyrektora
kopalni – nazywał się Foshag. I Rozbark. Kiedyś działała tam
Centralna Stacja Ratownictwa Górniczego. W latach 50., był to 1954,
może 1955, mój ojciec miał dyżur 24 grudnia. Pojechaliśmy do
niego z mamą, żeby mieć jakąś namiastkę Wigilii. Pamiętam, że
na miejscu ratownicy ulepili mi bałwana. Na Rozbarku byłem na
swojej pierwszej akcji jako ratownik w latach 70. Ciężka akcja, ale
w Bytomiu w górnictwie nigdy nie było lekko.
Co
to właściwie znaczy?
Bytom
to niezwykle ciekawe miasto. Historycznie stolica przemysłowego
regionu, to był kiedyś przede wszystkim powiat bytomski. Jego
potencjał stworzyła geologia: w jednym miejscu skoncentrowały się
bardzo bogate zasoby węgla i cynku. Do poziomu 250 cynk, poniżej
węgiel. Natura dała nam zasoby, ale w warunkach trudnych. W stropie
karbonu pod Bytomiem zalega piaskowiec – bardzo grube, ciężkie i
zwięzłe warstwy, które przy eksploatacji nie osiadają łagodnie jak łupki. Piaskowiec nie osiada, tylko co kilkaset-kilka tysięcy
metrów się załamuje. I tak następują tąpnięcia.
„W PRL węgiel był jedynym polskim pieniądzem”
Tak
doszliśmy do poważnych pytań. Czy Bytom to dziś antyreklama
górnictwa?
Oj,
wie pan… Cholera... W oglądzie zewnętrznym tak, bo problemy
Bytomia jawią się jako skutki działalności górniczej. To w ogóle
bardziej skomplikowane, bo przecież niemiecka administracja w
okresie przedwojennym miała taki plan: wykorzystać bogate zasoby, a
ludność z Bytomia przeprowadzić do budowanego miasta Pyskowice. I
do Nowego Bytomia, zwanego popularnie Fryncitą. Po wojnie Polacy
zrobili i jedno, i drugie, ale bez związku ze sobą: dokończono
Pyskowice, a węgiel i tak wyfedrowano.
Ten
plan: ludzi przenieść, wybrać węgiel – on sam w sobie był
barbarzyński.
Wiem
jedno: gdyby decydowano o tym dziś, zaniechano by eksploatacji pod
Bytomiem, ze względu na skutki. Ale na przełomie XIX i XX wieku nie
była znana sztuka ochrony obiektów na powierzchni, zwłaszcza
budownictwa niskiego. Ciekawostka jest taka, że najlepiej w Bytomiu
ze szkodami górniczymi radziły sobie… kościoły.
Gdyż?
Budowano
je na płytach betonowych, przewidując, że będą przechylały się
razem z ziemią. W budownictwie mieszkaniowym nie stosowano tego
rozwiązania, głównie z powodu kosztów.
A
więc: antyreklama górnictwa czy może autorytarnej władzy, która
nie miała żadnych granic w rabunkowej eksploatacji?
Po
drugiej wojnie światowej nikt w Polsce nie liczył się ze skutkami
działalności górniczej. Czemu tak było? Bo w PRL węgiel był
jedynym polskim pieniądzem
– kupowano za ten kapitał wszystko i budowano wszystko. Proszę
pamiętać, że w tamtych okolicznościach również bezkrytycznie
ładowano pieniądze w samo górnictwo, głównie po to, by łagodzić
skutki dewastacji. A Bytom to dowód, że działalność górnicza na
taką skalę niesie ze sobą olbrzymie skutki ciągnione.
Jakie?
Podam
przykłady. Mnogość szpitali. Ile jest ich w Bytomiu i najbliższym
sąsiedztwie? Był przemysł o wielkiej urazowości: górnictwo,
hutnictwo, koksownictwo. Przemysł wymusił budowę bogatej
infrastruktury medycznej, która – zupełnie paradoksalnie –
bardziej przyda się współczesnym. Albo: połączenia drogowe. To
atrakcyjność gospodarcza miasta przyniosła pierwszą autostradę
Bytom – Berlin czy analogiczne połączenie kolejowe, przez Gliwice
i Wrocław. Nawet lokalizacja tarnogórskiego węzła kolejowego:
największej stacji rozrządowej w Polsce, wynikała z sąsiedztwa
Bytomia.
„Bytom istniał i był tańszy”
Wie
pan, że 1953 roku w Warszawie Bytom wyceniono?
Wyceniono?
Tak,
w Głównej Komisji Oceny Projektów Inwestycyjnych. Wartość miasta
– 272 mln zł. Koszt zniszczeń – 60 mln zł. Wartość węgla –
160 mln zł. Zysk gospodarczy – 100 mln zł. Ten rachunek przytacza
Agata Listoś-Kostrzewa w najnowszej książce o Bytomiu.
Powtórka
z niemieckiego myślenia z okresu międzywojennego. Więc władze
wczesnego PRL niczego nowego nie odkryły. Inna sprawa – i mówię
to z goryczą jako Ślązak – nigdy w Warszawie nie było
specjalnego poczucia, że na Śląsku jest coś warte ocalenia.
Zna
pan inny taki przypadek z zachodniego świata – świadomego
niszczenia miasta?
Nie
potrafię powiedzieć, czy to było całkiem świadome. Na pewno
wymknęło się spod kontroli. Patrząc na doświadczenia regionów
górniczych, mamy na Śląsku pewne analogie z francuskim
Pas-de-Calais. Z jedną tylko różnicą: żadne miasto tam nie
wyglądało nigdy jak Bytom. Tak atrakcyjnej architektury, zwłaszcza
kamienicznej, nie uświadczy pan w żadnym innym okręgu przemysłowym
w Europie. Ani we Francji, ani w Westfalii czy Saarbrücken. Nie
zapominajmy o jednym: w latach 90. węgiel fedrowano u nas pod
dyktando warunków społecznych, a nie ekonomicznych. Nie było
pieniędzy na likwidację szkód górniczych.
Ale
dlaczego Bytom? „Gospodarka narodowa, która z każdej tony węgla
zabierała sześćdziesiąt pięć procent zysku, miała zarobić na
Bytomiu trzy razy więcej, niż wyniosłyby szkody górnicze wywołane
eksploatacją pod miastem – to kolejny ciekawy fragment z książki
Listoś-Kostrzewy, który z dzisiejszej perspektywy mocno bije po
twarzy.
Bo
to dość chora filozofia. W Polsce do dziś pozostaje ok. 50
obszarów górniczych niedotkniętych eksploatacją, gdzie – w
dodatku – można by wydobywać węgiel lepszej jakości. Dlaczego
Bytom za wszelką cenę? Do lat 70. w Polsce fedrowano to, co zostało
udostępnione wcześniej przez administrację niemiecką. Po prostu
Bytom istniał i z całą infrastrukturą był dla państwa tańszy.
Jastrzębie, Wodzisław, Żory… Je trzeba było dla górnictwa
dopiero zbudować.
„Gdyby nie górnictwo, nie byłoby miast”
Wie
pan, że jeszcze w 1978 roku prezydent Bytomia Paweł Spyra
twierdził, że „współżycie miasta z przemysłem węglowym
ułożone jest na zdrowych, gospodarskich zasadach”?
Bo nawet w drugiej połowie dekady nikt nie czuł jeszcze nadchodzącego
kataklizmu. Sytuacja gospodarcza była dobra. Z punktu widzenia
człowieka: żadnych znamion kryzysu. Makroplanista widział jakieś
tam niepokojące uwarunkowania, ale mieszkaniec czy nawet
samorządowiec? W sklepach był jeszcze towar, Ikarusów przybywało,
mieszkań przybywało, węgiel się sprzedawał, a robotę mieli
wszyscy.
To
teraz ten sam Spyra w roku 1981: „Górnictwo jako główny przemysł
nie spełnia roli miastotwórczej!”. Tak grzmiał podczas Miejskiej
Konferencji Sprawozdawczo-Wyborczej w Bytomiu: „Ponosimy kolosalne
straty na terenach budowlanych ze względu na szkody górnicze”.
Po
pierwsze, dygresja. Jarosław Szczepański, którego poznałem, gdy w
1978 roku przyjechał na Śląsk, dyskutował ze mną kiedyś o
historii Tadeusza Jedynaka. Napisał o nim książkę. Ja próbowałem
mu wytłumaczyć, dlaczego związkowiec Jedynak tak łatwo porwał
ludzi w Jastrzębiu, a inni nie umieli zrobić tego samego w Rudzie,
Zabrzu czy Bytomiu. W Bytomiu, Rudzie i Zabrzu byli autochtoni, o
innym sposobie myślenia o swoim miejscu.
Raczej:
„też autochtoni”, bo napływ ludności spoza Śląska był tu
znaczący.
Ale
w Jastrzębiu byli niemal wyłącznie przyjezdni, bardziej podatni na
ruchy, które wymykały się tradycyjnej, bardzo zachowawczej
mentalności śląskiej. Ślązacy przyzwyczaili się, że na Śląsku
zawsze coś się zmieniało i rozgrywało bez ich wiedzy i wpływu.
Zaraz, jak pan mówił? Że górnictwo czego nie spełnia?
Roli
miastotwórczej.
Ale
jak to? Przecież gdyby nie górnictwo, nie byłoby miast. One
powstawały jako zaplecze socjalne dla załóg. Ich bogactwo i
rozmach wynikały z przemysłowego sukcesu. Gdyby na Śląsku nie
było cynku i węgla, nikt by tu nie przyjechał. Dotyczy to całego
regionu, historycznie od Tarnowskich Gór po Jastrzębie.
Cały
problem w tym, że górnictwo zniszczyło to, co wcześniej
zbudowało.
Tu
ma pan rację. Zaraz pan zapyta, czy dało się tego uniknąć.
Dało
się tego uniknąć?
Tak.
Gdyby?
Gdybyśmy
trochę wierzyli naukowcom. To taka cecha naszej współczesności,
prawda? Nie ma zapotrzebowania na kompetencje. Naukowcy, którzy
znali się na tym, jak zachowuje się górotwór, umieli przewidzieć
zjawiska. Profesor Budryk, profesor Drzęźla… Bernard Drzęźla
opracował całą doktrynę eksploatacji pod Bytomiem. Nie chcę
powiedzieć, że coś wstrzymał, ale gdyby nie wysiłek takich
ludzi, byłoby dużo gorzej.
Jeszcze
gorzej?
Wtedy
priorytetem było bezpieczeństwo załóg, a nie miasta na
powierzchni. Dorobek naukowy profesorów szedł w kierunku ochrony
powierzchni, przy założeniu, że węgiel i tak trzeba wydobyć.
To
w jakim sensie zlekceważono naukę?
Gdyby
do mnie, jako planisty państwowego, trafiła wiedza naukowców,
podejmowałbym decyzję o eksploatacji tam, gdzie nie ma skutków, a
są zasoby. Przypominam: 50 nieudostępnionych obszarów górniczych
w Polsce. W województwie lubelskim – 10. Reszta – Małopolska i
Śląsk. Często pod polami i lasami. Ale to tu, na miejscu była
kadra, była infrastruktura pozostawiona po administracji
niemieckiej. W latach 70. fedrowano za wszelką cenę każdą ilość
węgla. W samych tylko latach 50. aż 20 procent całego eksportu
węgla z Polski pochodziło z kopalń bytomskich. Rozumie pan? A to
tylko eksport. Ten dyktat zlekceważył naukę.
„Zamknięcie Bobrka? Nic by się nie stało”
Spyra
w Bytomiu, ten z roku 1981, miał rację w tym sensie, że Bytom nie
potrzebował więcej „miastotwórczej roli górnictwa”.
Bo
był już miastem, zgoda. Najciekawsze w tym wszystkim, że gdyby
Bytomiowi odpuszczono z fedrunkiem, zostałby w lepszym stanie – to
jedno. Ale z punktu widzenia górnictwa mówilibyśmy o zdecydowanie
większej efektywności. Patrzmy na Bogdankę na przykład. Ja nawet
nie zakładam, że w PRL postanowiono zrobić Śląskowi krzywdę.
Elity, które rządziły tym krajem nie miały żadnego wyobrażenia
tego, jaki skutek wywoła działalność przemysłowa, której od
Śląska wymagali. Śląsk był obcą krainą. Przecież warszawiacy
przyjeżdżali do nas uczyć się gospodarki. Gdzie nauczył się jej
prezydent Mościcki? W Chorzowie. To Śląsk wydawał na świat
noblistów w naukach technicznych, nie Polska.
A
górnicze przywileje?
Miały
wartość motywacyjną. Nie dawano ich w uznaniu zasług, tylko po
to, by zagonić ludzi do większego wysiłku. Od pierwszego talonu na
radio – chodziło o to, by górnik wyfedrował jeszcze więcej.
Odznaczenia, karty górnika, sklepy, książeczki G nie były żadną
nagrodą, tylko przekupstwem i to na tyle inteligentnym, że nie
kierowano go wprost do górnika, tylko jego rodziny. Baba chciała
mieć pralkę, nowe firanki. To, co Polska odbierała jako przywilej,
było ordynarnym przekupstwem rodziny górniczej. Jako sztygar w
latach 70. miałem dwa dni wolne w ciągu roku.
To
jeszcze raz: co należało zrobić z górnictwem w Bytomiu?
Wycofać
zdecydowanie szybciej, zwłaszcza w latach 90.
A
ludzie? Praca?
Wszędzie
niedaleko były miejsca pracy dla górników. Jak budowałem Budryka,
miałem połowę załogi z kopalń bytomskich.
W
2015 roku premier Ewa Kopacz chciała zamykać KWK Bobrek.
Nic
by się nie stało.
Nic?
Od
lat 90. rachunek w górnictwie był wyłącznie ujemny. Miasto
ponosiło większe koszty, niż mogło osiągnąć korzyści. Gdy
byłem w rządzie, starałem się kierować do Bytomia pieniądze,
również na inwestycje. Pamiętam jak załatwiałem fundusze na
wiadukt na ul. Wrocławskiej.
Trochę
mało, żeby złagodzić skutki restrukturyzacji górnictwa.
Zupełnie
szczerze: liczyłem, że Bytom dużo bardziej skorzysta na
działalności Katowickiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej. Byłem w
rządzie Oleksego, który tworzył te strefy – od Mielca, przez
Gliwice aż po Polkowice i Wałbrzych. Niestety, w tamtym czasie
Bytom za wiele nie zyskał.
Dlaczego?
Za
bardzo trwano przy przemyśle ciężkim. Szukano sposobu, by jeszcze
przedłużyć życie górnictwu. Potem pojawiły się osłony za
premiera Buzka. 120 tys. ludzi odeszło z górnictwa. Mieli kasę,
nie szukali roboty. Okazja KSSE ich minęła. Dopiero dziś strefa
na granicy Bytomia zaczyna działać.
Komu
zabrakło wyobraźni?
Dla
wielu zabrzmi to dziwnie, ale w moich czasach żaden minister nie
decydował o tym, którą kopalnię trzeba zamykać. To zawsze były
wnioski na poziomie zarządów spółek. Ale tak – z całą
pewnością zabrakło odwagi, zarówno w spółkach, jak i w rządzie.
Nie na szczeblu premiera, a ministra odpowiedzialnego za górnictwo.
Za mojej kadencji nie zlikwidowano żadnej kopalni, ale zniknęło
sześć zakładów górniczych, przez łączenie. Bez jednego urlopu
wyprowadziłem z tego sektora 56 tys. ludzi.
„Bytom najgorsze ma już za sobą”
Panu
też brakło odwagi?
Ja
nie miałem żadnych pieniędzy. Pierwszą ustawę o restrukturyzacji
finansowej górnictwa w 1997 roku przeprowadziłem wbrew swojemu
rządowi. Pieniędzy nie dawała, ale odraczała długi wobec
państwa. Miałem 420 tys. ludzi w górnictwie. Zupełnie inna skala.
Uczciwie przyznaję też, że nikt nigdy nie miał za bardzo pomysłu
na Bytom. Nikomu nie przychodziło do głowy nic jako alternatywa dla
górnictwa. Sam sądziłem, że górnicy w Bytomiu osiągną
uprawnienia emerytalne dużo szybciej, niż skończą się zasoby. I
w ten sposób społeczna argumentacja za istnieniem kopalń sama
przestanie istnieć.
Nie
przestała. A kolejni prezydenci Bytomia bronili ostatniej kopalni
jak niepodległości.
Bronili,
bo to były miejsca pracy. I nie miała znaczenia ekonomia. Oni
obserwowali degradację społeczną. Mnie zabrakło czasu, żeby się
z tym zmierzyć. W rządzie miałem tylko trzy lata. Swego czasu
wierzono też w alternatywę prywatną. Koksownia Bobrek poszła w
prywatne ręce, ale wyszło jeszcze gorzej.
Czy
górnictwo dziś jeszcze zagraża Bytomiowi?
Czy
miasto się zawali? Nie, nic się już nie zawali, bo buduje się
inaczej. Bytom najgorsze ma już za sobą. Może być ciekawym
miejscem do życia i będzie korzystać z rozwoju Katowic i Gliwic.
Przy tym jest ten paradoks: Bytom ma złą opinię, więc ceny
nieruchomości są niskie. Ale niskie ceny to szansa. Bytom może żyć
jak inne miasta bez ciężkiego przemysłu.
Inne
miasta bez przemysłu nie mają poprzemysłowych terenów, obiektów
i szkód, które trzeba naprawić.
Jeśli
pyta pan o rewitalizację, to – oprócz twardych inwestycji – liczę
przede wszystkim na odwrócenie jednego. My wszyscy z pogardą
potraktowaliśmy ludzi pracujących w górnictwie. Uznaliśmy, że
potrafią tylko to, zapominając, że wysoki poziom kultury
technicznej oznacza potencjalne kompetencje również w nowych
gałęziach przemysłu. I to brak wiary w tych ludzi sprawił, że
oni finalnie zostali sami. To niedowierzanie, że górnik może być
kimś innym.
Kiedy
zamknąłby pan KWK Bobrek?
Jak
najszybciej, najdalej w przyszłym roku. Brakuje w Polsce węgla. Ale
Bytom to nie jest miejsce, gdzie powinno się go szukać, zwłaszcza
ze względu na warunki wydobycia.
Czytaj więcej:
Przemo Łukasik odpowiada prof. Pietrzykowskiemu: Bytom i berliński Kreuzberg to trafne porównanie