„W samych tylko latach 50. aż 20 procent całego eksportu węgla z Polski pochodziło z kopalń bytomskich. Ten dyktat zlekceważył naukę”. Jerzy Markowski w „Musimy porozmawiać o Bytomiu”

O tym, co by się stało, gdyby premier Kopacz zamknęła kopalnię Bobrek w 2015 roku. O bogactwie i rozmachu, które Bytom zawdzięczał przemysłowi i o tym, czy Bytom to dziś antyreklama górnictwa. O miastotwórczej roli fedrowania, lekceważeniu nauki i „ordynarnym przekupstwie górniczych rodzin” w PRL. W ramach akcji „Musimy porozmawiać o Bytomiu” z dr. Jerzym Markowskim, byłym wiceministrem gospodarki, ekspertem górniczym, rozmawia Marcin Zasada.

Musimy porozmawiać o Bytomiu: Jerzy Markowski

Ma pan swoje ulubione miejsce w Bytomiu?
Nie zaskoczę pana.

Kopalnia?
Szombierki. A właściwie piękny budynek przed samą kopalnią, dziś odnowiony i zamieniony na biura. Kiedyś był to dom przedwojennego dyrektora kopalni – nazywał się Foshag. I Rozbark. Kiedyś działała tam Centralna Stacja Ratownictwa Górniczego. W latach 50., był to 1954, może 1955, mój ojciec miał dyżur 24 grudnia. Pojechaliśmy do niego z mamą, żeby mieć jakąś namiastkę Wigilii. Pamiętam, że na miejscu ratownicy ulepili mi bałwana. Na Rozbarku byłem na swojej pierwszej akcji jako ratownik w latach 70. Ciężka akcja, ale w Bytomiu w górnictwie nigdy nie było lekko.

Co to właściwie znaczy?
Bytom to niezwykle ciekawe miasto. Historycznie stolica przemysłowego regionu, to był kiedyś przede wszystkim powiat bytomski. Jego potencjał stworzyła geologia: w jednym miejscu skoncentrowały się bardzo bogate zasoby węgla i cynku. Do poziomu 250 cynk, poniżej węgiel. Natura dała nam zasoby, ale w warunkach trudnych. W stropie karbonu pod Bytomiem zalega piaskowiec – bardzo grube, ciężkie i zwięzłe warstwy, które przy eksploatacji nie osiadają łagodnie jak łupki. Piaskowiec nie osiada, tylko co kilkaset-kilka tysięcy metrów się załamuje. I tak następują tąpnięcia.

„W PRL węgiel był jedynym polskim pieniądzem”

Tak doszliśmy do poważnych pytań. Czy Bytom to dziś antyreklama górnictwa?
Oj, wie pan… Cholera... W oglądzie zewnętrznym tak, bo problemy Bytomia jawią się jako skutki działalności górniczej. To w ogóle bardziej skomplikowane, bo przecież niemiecka administracja w okresie przedwojennym miała taki plan: wykorzystać bogate zasoby, a ludność z Bytomia przeprowadzić do budowanego miasta Pyskowice. I do Nowego Bytomia, zwanego popularnie Fryncitą. Po wojnie Polacy zrobili i jedno, i drugie, ale bez związku ze sobą: dokończono Pyskowice, a węgiel i tak wyfedrowano.

Ten plan: ludzi przenieść, wybrać węgiel on sam w sobie był barbarzyński.
Wiem jedno: gdyby decydowano o tym dziś, zaniechano by eksploatacji pod Bytomiem, ze względu na skutki. Ale na przełomie XIX i XX wieku nie była znana sztuka ochrony obiektów na powierzchni, zwłaszcza budownictwa niskiego. Ciekawostka jest taka, że najlepiej w Bytomiu ze szkodami górniczymi radziły sobie… kościoły.

Gdyż?
Budowano je na płytach betonowych, przewidując, że będą przechylały się razem z ziemią. W budownictwie mieszkaniowym nie stosowano tego rozwiązania, głównie z powodu kosztów.

A więc: antyreklama górnictwa czy może autorytarnej władzy, która nie miała żadnych granic w rabunkowej eksploatacji?
Po drugiej wojnie światowej nikt w Polsce nie liczył się ze skutkami działalności górniczej. Czemu tak było? Bo w PRL węgiel był jedynym polskim pieniądzem – kupowano za ten kapitał wszystko i budowano wszystko. Proszę pamiętać, że w tamtych okolicznościach również bezkrytycznie ładowano pieniądze w samo górnictwo, głównie po to, by łagodzić skutki dewastacji. A Bytom to dowód, że działalność górnicza na taką skalę niesie ze sobą olbrzymie skutki ciągnione.

Jakie?
Podam przykłady. Mnogość szpitali. Ile jest ich w Bytomiu i najbliższym sąsiedztwie? Był przemysł o wielkiej urazowości: górnictwo, hutnictwo, koksownictwo. Przemysł wymusił budowę bogatej infrastruktury medycznej, która – zupełnie paradoksalnie – bardziej przyda się współczesnym. Albo: połączenia drogowe. To atrakcyjność gospodarcza miasta przyniosła pierwszą autostradę Bytom – Berlin czy analogiczne połączenie kolejowe, przez Gliwice i Wrocław. Nawet lokalizacja tarnogórskiego węzła kolejowego: największej stacji rozrządowej w Polsce, wynikała z sąsiedztwa Bytomia.

„Bytom istniał i był tańszy”

Wie pan, że 1953 roku w Warszawie Bytom wyceniono?
Wyceniono?

Tak, w Głównej Komisji Oceny Projektów Inwestycyjnych. Wartość miasta – 272 mln zł. Koszt zniszczeń – 60 mln zł. Wartość węgla – 160 mln zł. Zysk gospodarczy – 100 mln zł. Ten rachunek przytacza Agata Listoś-Kostrzewa w najnowszej książce o Bytomiu.
Powtórka z niemieckiego myślenia z okresu międzywojennego. Więc władze wczesnego PRL niczego nowego nie odkryły. Inna sprawa – i mówię to z goryczą jako Ślązak – nigdy w Warszawie nie było specjalnego poczucia, że na Śląsku jest coś warte ocalenia.

Zna pan inny taki przypadek z zachodniego świata – świadomego niszczenia miasta?
Nie potrafię powiedzieć, czy to było całkiem świadome. Na pewno wymknęło się spod kontroli. Patrząc na doświadczenia regionów górniczych, mamy na Śląsku pewne analogie z francuskim Pas-de-Calais. Z jedną tylko różnicą: żadne miasto tam nie wyglądało nigdy jak Bytom. Tak atrakcyjnej architektury, zwłaszcza kamienicznej, nie uświadczy pan w żadnym innym okręgu przemysłowym w Europie. Ani we Francji, ani w Westfalii czy Saarbrücken. Nie zapominajmy o jednym: w latach 90. węgiel fedrowano u nas pod dyktando warunków społecznych, a nie ekonomicznych. Nie było pieniędzy na likwidację szkód górniczych.

Ale dlaczego Bytom? „Gospodarka narodowa, która z każdej tony węgla zabierała sześćdziesiąt pięć procent zysku, miała zarobić na Bytomiu trzy razy więcej, niż wyniosłyby szkody górnicze wywołane eksploatacją pod miastem – to kolejny ciekawy fragment z książki Listoś-Kostrzewy, który z dzisiejszej perspektywy mocno bije po twarzy.
Bo to dość chora filozofia. W Polsce do dziś pozostaje ok. 50 obszarów górniczych niedotkniętych eksploatacją, gdzie – w dodatku – można by wydobywać węgiel lepszej jakości. Dlaczego Bytom za wszelką cenę? Do lat 70. w Polsce fedrowano to, co zostało udostępnione wcześniej przez administrację niemiecką. Po prostu Bytom istniał i z całą infrastrukturą był dla państwa tańszy. Jastrzębie, Wodzisław, Żory… Je trzeba było dla górnictwa dopiero zbudować.

„Gdyby nie górnictwo, nie byłoby miast”

Wie pan, że jeszcze w 1978 roku prezydent Bytomia Paweł Spyra twierdził, że „współżycie miasta z przemysłem węglowym ułożone jest na zdrowych, gospodarskich zasadach”?
Bo nawet w drugiej połowie dekady nikt nie czuł jeszcze nadchodzącego kataklizmu. Sytuacja gospodarcza była dobra. Z punktu widzenia człowieka: żadnych znamion kryzysu. Makroplanista widział jakieś tam niepokojące uwarunkowania, ale mieszkaniec czy nawet samorządowiec? W sklepach był jeszcze towar, Ikarusów przybywało, mieszkań przybywało, węgiel się sprzedawał, a robotę mieli wszyscy.

To teraz ten sam Spyra w roku 1981: „Górnictwo jako główny przemysł nie spełnia roli miastotwórczej!”. Tak grzmiał podczas Miejskiej Konferencji Sprawozdawczo-Wyborczej w Bytomiu: „Ponosimy kolosalne straty na terenach budowlanych ze względu na szkody górnicze”.
Po pierwsze, dygresja. Jarosław Szczepański, którego poznałem, gdy w 1978 roku przyjechał na Śląsk, dyskutował ze mną kiedyś o historii Tadeusza Jedynaka. Napisał o nim książkę. Ja próbowałem mu wytłumaczyć, dlaczego związkowiec Jedynak tak łatwo porwał ludzi w Jastrzębiu, a inni nie umieli zrobić tego samego w Rudzie, Zabrzu czy Bytomiu. W Bytomiu, Rudzie i Zabrzu byli autochtoni, o innym sposobie myślenia o swoim miejscu.

Raczej: „też autochtoni”, bo napływ ludności spoza Śląska był tu znaczący.
Ale w Jastrzębiu byli niemal wyłącznie przyjezdni, bardziej podatni na ruchy, które wymykały się tradycyjnej, bardzo zachowawczej mentalności śląskiej. Ślązacy przyzwyczaili się, że na Śląsku zawsze coś się zmieniało i rozgrywało bez ich wiedzy i wpływu. Zaraz, jak pan mówił? Że górnictwo czego nie spełnia?

Roli miastotwórczej.
Ale jak to? Przecież gdyby nie górnictwo, nie byłoby miast. One powstawały jako zaplecze socjalne dla załóg. Ich bogactwo i rozmach wynikały z przemysłowego sukcesu. Gdyby na Śląsku nie było cynku i węgla, nikt by tu nie przyjechał. Dotyczy to całego regionu, historycznie od Tarnowskich Gór po Jastrzębie.

Cały problem w tym, że górnictwo zniszczyło to, co wcześniej zbudowało.
Tu ma pan rację. Zaraz pan zapyta, czy dało się tego uniknąć.

Dało się tego uniknąć?
Tak.

Gdyby?
Gdybyśmy trochę wierzyli naukowcom. To taka cecha naszej współczesności, prawda? Nie ma zapotrzebowania na kompetencje. Naukowcy, którzy znali się na tym, jak zachowuje się górotwór, umieli przewidzieć zjawiska. Profesor Budryk, profesor Drzęźla… Bernard Drzęźla opracował całą doktrynę eksploatacji pod Bytomiem. Nie chcę powiedzieć, że coś wstrzymał, ale gdyby nie wysiłek takich ludzi, byłoby dużo gorzej.

Jeszcze gorzej?
Wtedy priorytetem było bezpieczeństwo załóg, a nie miasta na powierzchni. Dorobek naukowy profesorów szedł w kierunku ochrony powierzchni, przy założeniu, że węgiel i tak trzeba wydobyć.

To w jakim sensie zlekceważono naukę?
Gdyby do mnie, jako planisty państwowego, trafiła wiedza naukowców, podejmowałbym decyzję o eksploatacji tam, gdzie nie ma skutków, a są zasoby. Przypominam: 50 nieudostępnionych obszarów górniczych w Polsce. W województwie lubelskim – 10. Reszta – Małopolska i Śląsk. Często pod polami i lasami. Ale to tu, na miejscu była kadra, była infrastruktura pozostawiona po administracji niemieckiej. W latach 70. fedrowano za wszelką cenę każdą ilość węgla. W samych tylko latach 50. aż 20 procent całego eksportu węgla z Polski pochodziło z kopalń bytomskich. Rozumie pan? A to tylko eksport. Ten dyktat zlekceważył naukę.

„Zamknięcie Bobrka? Nic by się nie stało”

Spyra w Bytomiu, ten z roku 1981, miał rację w tym sensie, że Bytom nie potrzebował więcej „miastotwórczej roli górnictwa”.
Bo był już miastem, zgoda. Najciekawsze w tym wszystkim, że gdyby Bytomiowi odpuszczono z fedrunkiem, zostałby w lepszym stanie – to jedno. Ale z punktu widzenia górnictwa mówilibyśmy o zdecydowanie większej efektywności. Patrzmy na Bogdankę na przykład. Ja nawet nie zakładam, że w PRL postanowiono zrobić Śląskowi krzywdę. Elity, które rządziły tym krajem nie miały żadnego wyobrażenia tego, jaki skutek wywoła działalność przemysłowa, której od Śląska wymagali. Śląsk był obcą krainą. Przecież warszawiacy przyjeżdżali do nas uczyć się gospodarki. Gdzie nauczył się jej prezydent Mościcki? W Chorzowie. To Śląsk wydawał na świat noblistów w naukach technicznych, nie Polska.

A górnicze przywileje?
Miały wartość motywacyjną. Nie dawano ich w uznaniu zasług, tylko po to, by zagonić ludzi do większego wysiłku. Od pierwszego talonu na radio – chodziło o to, by górnik wyfedrował jeszcze więcej. Odznaczenia, karty górnika, sklepy, książeczki G nie były żadną nagrodą, tylko przekupstwem i to na tyle inteligentnym, że nie kierowano go wprost do górnika, tylko jego rodziny. Baba chciała mieć pralkę, nowe firanki. To, co Polska odbierała jako przywilej, było ordynarnym przekupstwem rodziny górniczej. Jako sztygar w latach 70. miałem dwa dni wolne w ciągu roku.

To jeszcze raz: co należało zrobić z górnictwem w Bytomiu?
Wycofać zdecydowanie szybciej, zwłaszcza w latach 90.

A ludzie? Praca?
Wszędzie niedaleko były miejsca pracy dla górników. Jak budowałem Budryka, miałem połowę załogi z kopalń bytomskich.

W 2015 roku premier Ewa Kopacz chciała zamykać KWK Bobrek.
Nic by się nie stało.

Nic?
Od lat 90. rachunek w górnictwie był wyłącznie ujemny. Miasto ponosiło większe koszty, niż mogło osiągnąć korzyści. Gdy byłem w rządzie, starałem się kierować do Bytomia pieniądze, również na inwestycje. Pamiętam jak załatwiałem fundusze na wiadukt na ul. Wrocławskiej.

Trochę mało, żeby złagodzić skutki restrukturyzacji górnictwa.
Zupełnie szczerze: liczyłem, że Bytom dużo bardziej skorzysta na działalności Katowickiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej. Byłem w rządzie Oleksego, który tworzył te strefy – od Mielca, przez Gliwice aż po Polkowice i Wałbrzych. Niestety, w tamtym czasie Bytom za wiele nie zyskał.

Dlaczego?
Za bardzo trwano przy przemyśle ciężkim. Szukano sposobu, by jeszcze przedłużyć życie górnictwu. Potem pojawiły się osłony za premiera Buzka. 120 tys. ludzi odeszło z górnictwa. Mieli kasę, nie szukali roboty. Okazja KSSE ich minęła. Dopiero dziś strefa na granicy Bytomia zaczyna działać.

Komu zabrakło wyobraźni?
Dla wielu zabrzmi to dziwnie, ale w moich czasach żaden minister nie decydował o tym, którą kopalnię trzeba zamykać. To zawsze były wnioski na poziomie zarządów spółek. Ale tak – z całą pewnością zabrakło odwagi, zarówno w spółkach, jak i w rządzie. Nie na szczeblu premiera, a ministra odpowiedzialnego za górnictwo. Za mojej kadencji nie zlikwidowano żadnej kopalni, ale zniknęło sześć zakładów górniczych, przez łączenie. Bez jednego urlopu wyprowadziłem z tego sektora 56 tys. ludzi.

„Bytom najgorsze ma już za sobą”

Panu też brakło odwagi?
Ja nie miałem żadnych pieniędzy. Pierwszą ustawę o restrukturyzacji finansowej górnictwa w 1997 roku przeprowadziłem wbrew swojemu rządowi. Pieniędzy nie dawała, ale odraczała długi wobec państwa. Miałem 420 tys. ludzi w górnictwie. Zupełnie inna skala. Uczciwie przyznaję też, że nikt nigdy nie miał za bardzo pomysłu na Bytom. Nikomu nie przychodziło do głowy nic jako alternatywa dla górnictwa. Sam sądziłem, że górnicy w Bytomiu osiągną uprawnienia emerytalne dużo szybciej, niż skończą się zasoby. I w ten sposób społeczna argumentacja za istnieniem kopalń sama przestanie istnieć.

Nie przestała. A kolejni prezydenci Bytomia bronili ostatniej kopalni jak niepodległości.
Bronili, bo to były miejsca pracy. I nie miała znaczenia ekonomia. Oni obserwowali degradację społeczną. Mnie zabrakło czasu, żeby się z tym zmierzyć. W rządzie miałem tylko trzy lata. Swego czasu wierzono też w alternatywę prywatną. Koksownia Bobrek poszła w prywatne ręce, ale wyszło jeszcze gorzej.

Czy górnictwo dziś jeszcze zagraża Bytomiowi?
Czy miasto się zawali? Nie, nic się już nie zawali, bo buduje się inaczej. Bytom najgorsze ma już za sobą. Może być ciekawym miejscem do życia i będzie korzystać z rozwoju Katowic i Gliwic. Przy tym jest ten paradoks: Bytom ma złą opinię, więc ceny nieruchomości są niskie. Ale niskie ceny to szansa. Bytom może żyć jak inne miasta bez ciężkiego przemysłu.

Inne miasta bez przemysłu nie mają poprzemysłowych terenów, obiektów i szkód, które trzeba naprawić.
Jeśli pyta pan o rewitalizację, to – oprócz twardych inwestycji – liczę przede wszystkim na odwrócenie jednego. My wszyscy z pogardą potraktowaliśmy ludzi pracujących w górnictwie. Uznaliśmy, że potrafią tylko to, zapominając, że wysoki poziom kultury technicznej oznacza potencjalne kompetencje również w nowych gałęziach przemysłu. I to brak wiary w tych ludzi sprawił, że oni finalnie zostali sami. To niedowierzanie, że górnik może być kimś innym.

Kiedy zamknąłby pan KWK Bobrek?
Jak najszybciej, najdalej w przyszłym roku. Brakuje w Polsce węgla. Ale Bytom to nie jest miejsce, gdzie powinno się go szukać, zwłaszcza ze względu na warunki wydobycia.

Czytaj więcej:

Udogodnienia życiowe? Bytom bije na głowę większość nowych przestrzeni wokół Katowic. Prof. Tomasz Pietrzykowski w „Musimy porozmawiać o Bytomiu”

Przemo Łukasik odpowiada prof. Pietrzykowskiemu: Bytom i berliński Kreuzberg to trafne porównanie

Subskrybuj bytomski.pl

google news icon