Ustawa, o której piszę ma zastąpić przepisy z 2002 roku. Jak to jednak z PiS bywa, wprowadzając nowe przepisy pod przykrywką górnolotnych nazw (od 2015 roku wszystko jest „narodowe” czy dla dobra ludzi…), ogranicza się wolność obywateli i niezależność samorządów.
Po pierwsze: koniec z odszkodowaniami
Nowy projekt zakłada, że przedsiębiorca, który na czas klęski żywiołowej został zobowiązany do zaprzestania lub ograniczenia działalności nie będzie mógł domagać się odszkodowania. Jedyne co rząd proponuje w zamian to nieoprocentowane pożyczki na płace i zwolnienia podatkowe. Już widzę, jak przedsiębiorcy skaczą z radości, gdy będą mogli wziąć kredyt na opłacenie swojej załogi, której zabroniono pracować; czy korzystać ze zwolnienia z podatku, za okres w którym i tak nie mogli generować dochodu.
Po drugie: wszechwładza premiera i jego ministra spraw wewnętrznych
Ta sama ustawa praktycznie znosi w czasie stanów nadzwyczajnych niezależność samorządów, które mają wykonywać polecenia premiera i ministra spraw wewnętrznych. Jak wyglądała ta władza w praktyce widzieliśmy już podczas walki z pandemią COVID-19, gdy zniesiono wszelkie procedury zakupowe i organizowano wybory kopertowe.
Po trzecie: nowe stany nadzwyczajne nieznane w Konstytucji
W nowej ustawie tworzy się stany nadzwyczajne nieznane w obecnej Konstytucji: stany pogotowia i stany zagrożenia. Jeśli zatem premier uzna, że według jego mniemania zachodzi taka konieczność to może ograniczyć naszą wolność wprowadzając niekonstytucyjny stan nadzwyczajny.
W stronę autorytaryzmu
W mojej ocenie, ustawa „o ochronie ludności”, to jawna próba wprowadzenia w Polsce
władzy autorytarnej. Nie dajmy się zwieść. Rządzący mają obecnie pełny wachlarz działań. Konstytucja w pełni przewidziała procedury, opisała stany nadzwyczajne. Nie ma potrzeby wprowadzania nowych przepisów. Chyba, że chce się je wykorzystać przeciwko obywatelom.