Magdalena Wichrowska w "Musimy porozmawiać o Bytomiu": Rewitalizacja nie może polegać tylko na upiększaniu fasad budynków. Nie wolno zapomnieć o ludziach

W ramach cyklu "Musimy porozmawiać o Bytomiu" dziś wywiad z Magdaleną Wichrowską, współwłaścicielką galerii Stalowe Anioły w Bytomiu, artystką specjalizującą się w mozaice, twórczynią Festiwalu Sztuki Wysokiej, społeczniczką.

M wichrowska

Szykuje pani właśnie kolejny Festiwal Sztuki Wysokiej, który odbędzie się 11 czerwca. Który to już będzie festiwal?
23.

Odbywa się co roku?
Tak, nigdy nie było przerwy, mimo że były i są trudności. Za każdym razem jak mówię sobie: nie, już dość, wystarczy, to później myślę, że to jest nasz największy wysiłek, żeby nie przestać. Gdy zrobiłabym przerwę, potem bym już nie ruszyła.

Dlaczego pani w ogóle zaczęła robić ten festiwal?
Zacznijmy od tego, że ja nie jestem z Bytomia, tylko z Piekar Śląskich. Z Bytomia pochodzi mój mąż. Przeniosłam się na początku tylko mentalnie do Bytomia, bo mieszkałam nadal w Piekarach. Wydawało mi się, że jest to piękne, wielkie miasto – w porównaniu z Piekarami. Otworzyliśmy w Bytomiu małą pracownię, galeryjkę.

Chcieliśmy wyjść ze sztuką na ulicę

Tu, w tym miejscu, gdzie teraz jesteśmy? Stalowe Anioły przy Jainty 17 w centrum miasta?
Tak, dokładnie. To było moje marzenie z czasów wagarów, które spędzałam w Krakowie. W jednej z bram była farbiarnia. Jeździłam tam, by zobaczyć rękodzieło, małe drobiazgi, które tam były sprzedawane. Gdy otworzyliśmy to miejsce, już miałam dwójkę dzieci, studiowałam. Miałam przekonanie, że potrzebuję bezpośredniego kontaktu z ludźmi, z odbiorcami mojej sztuki. Nie jestem typem, który może się zamknąć w pracowni i czekać na wernisaże. Mój mąż zajmował się stalą, metaloplastyką, kowalstwem.

Też jest artystą?
Tak, Jacek rzucił architekturę, żeby modelować stal. Ja studiowałam grafikę i szyłam patchworki. Cały czas mnie interesowało składanie czegoś z kawałeczków. Nota bene to składanie idzie ze mną przez całe życie. Gdy otwarliśmy to miejsce w Bytomiu, nie minęło dosłownie kilka dni a pojawili się pierwsi klienci, obecnie przyjaciele. To byli ludzie, którzy nie do końca kupowali, ale przesiadywali u nas. Ponieważ mam dużą część rodziny we Włoszech i tam jest, jak wiadomo, kult kawy, pomyślałam, że wabikiem dla wszystkich będzie kawa i przez te dwadzieścia parę lat podajemy kawę nieodpłatnie dla każdego, kto nas odwiedza.

Dobrze wiedzieć!
Tak poznałam pierwszych artystów bytomskich. Nie mieli oni swojego miejsca. Siedząc przy tych kawach, i nie tylko, postanowiliśmy, że musimy sobie zrobić taki „fun”. Chociaż organizowałam w mojej galerii wernisaże i coraz mniej robiłam swoich rzeczy, bo byłam zajęta promowaniem innych. Wtedy wymyśliliśmy w niedużej grupie, w której byli m.in. Bartek Kopeć, Katarzyna Słania, Kasia Sokołowska, Maciek Lindner, że musimy coś zrobić na zewnątrz.

Czyli wyjść z galerii na ulicę?
No tak, bo my się tu spotykaliśmy we własnym gronie artystów. Bartek Kopeć, który dziś jest już w Warszawie, wymyślił nazwę Festiwal Sztuki Wysokiej. Zrobiliśmy pierwszy festiwal na ścianie po wyburzonej kamienicy na placu Kościuszki. Polegał on na tym, że zaprosiliśmy kilku artystów, oni powiesili swoje prace. Mój mąż zrobił ogromnego anioła ze stali, by nawiązać do nazwy galerii Stalowe Anioły. Konkretnie – dwa ogromne stalowe skrzydła, które są w naszym logo. Te skrzydła były takie duże, że nie chciały przejść przez drzwi warsztatu. Musiał je pociąć, wynieść, i zespawać poza pracownią. A to było tuż przed festiwalem…

Przypadkowość jest atutem festiwalu

Jak was ludzie przyjęli w Bytomiu?
Bardzo pozytywnie. Ja jestem tak przekonana, że sztuka jest potrzebna i niezbędna w życiu człowieka. Myślę, że swoją osobą też przekonuję innych i przyciągam. Okazało się, że po prawie roku zgłosiło się do nas miasto z zagajką, że robiliśmy rok temu taki festiwal, może zrobicie następny, my wam pomożemy. Wtedy wymyśliliśmy prawdziwą formułę festiwalu, że robimy go na zewnątrz, że musi być w uliczce (wtedy zajęliśmy uliczkę Zaułek). Przez wiele lat, do 2008 roku, robiliśmy go w tej uliczce. Zapełnialiśmy jej ściany obrazami, były spektakle teatralne. Występowali najlepsi tancerze Teatru Tańca Łumińskiego, i Ania Krysiak, która teraz robi karierę na całym świecie, i Sylwia Hefczyńska, która u nas zaczęła, a która teraz ze swoimi studentami jest z nami na zawsze. Dominik Strycharski u nas jest od pierwszego festiwalu.

Ten Strycharski, który niedawno dostał Paszport POLITYKI w kategorii teatr i wystąpił na gali tych nagród w koszulce z herbem Bytomia?
Właśnie ten. On chyba tylko dwa razy nie mógł dojechać, przez 20 lat u nas śpiewał. Staraliśmy się zawsze wydobyć kogoś z tego miasta, kto potrzebował się pokazać i skomunikować go z otoczeniem.

Dlaczego organizujecie festiwal na ulicy, a nie w jakiejś sali?
Cudowna w naszym festiwalu jest przypadkowość. Bardzo mi na tym zależy, by kultura była na wyciągnięcie ręki. By ktoś, idąc po prostu ulicą mógł coś zobaczyć, przystanąć. W głębi duszy wierzę, że on z nami zostanie. Jeśli nie na zawsze to na jakiś czas i to coś w nim zmienia, buduje. Zależy mi na dzieciach i od 2011 roku zaczęliśmy robić Mały Festiwal Sztuki Wysokiej. W zeszłym roku wzięło w nim udział 350 dzieci. Zrobiliśmy ogromną wystawę, która nas dobiła (śmiech). Nie finansowo, bo jesteśmy w stanie ludzką pracą, wolontariuszami, wszystko ogarnąć, ale czasu było za mało. Był taki okres, że z Zaułka musieliśmy się przenieść, bo były tam remonty. Przygarnęła nas świetnie prosperująca Elektrociepłownia Szombierki.

Wtedy świetnie prosperująca…
Tak. Tam zrobiliśmy dwie fantastyczne, ogromne edycje festiwalu, za prezesa Jacka Janasa. Nie tylko nas przyjął jako festiwal, ale też przez siedem lat mieliśmy tam kuźnię. Hala ma 21 m wysokości, i do połowy hali były wywieszone obrazy. Emocje związane z tamtymi festiwalami były świetne. Fantastycznie było móc rewitalizować w ten sposób to miejsce. Świetnie się tam czuliśmy. Zresztą Teatr Tańca miał tam też swoją konferencję i zaczęliśmy to łączyć – przyjeżdżali ludzie na konferencję, a tam wisiały obrazy. Był jeden minus – ludzie musieli tam specjalnie przyjechać. Moja idea przypadkowości, napotykania sztuki z zaskoczenia, tam była trudniejsza do realizacji. Po dwóch latach, gdy Elektrociepłownię kupiła firma Fortum i niestety musieliśmy się stamtąd wynieść. Szukałam kolejnego miejsca na festiwal i nie umiałam sobie wyobrazić, jak moglibyśmy z tej ogromnej przestrzeni w Szombierkach wrócić do małej galeryjki, bo Zaułek dalej był remontowany.

Sztuka zmienia otoczenie

Festiwal wrócił niejako „do macierzy”.
Podjęłam decyzję, i uważam, że jest słuszna, że wracamy z powrotem na Jainty i zamykamy tę ulicę. Kameralność festiwalu, przypadkowość, nieugłaskanie to atuty naszej imprezy. To, że jest robiony czasami w trudnych warunkach. Np. gdy była remontowana elewacja naszej kamienicy. Zresztą okazało się, że rusztowanie jest świetnym elementem ekspozycyjnym. Dzięki festiwalowi rewitalizujemy nasze podwórko między kamienicami co roku. Przychodzą wolontariusze z liceów, z techników, którzy pomagają nam wybielić korytarz, na którym później wieszamy prace, co roku inne, nowe. Mamy przyjaciela, który z Radzionkowa przywozi nam drzewa i stawia w tej przestrzeni. Wszystko w ten jeden czy dwa dni bardzo się zmienia.

Ale tylko na te dni?
To daje jednak przykład ludziom, którzy przychodzą z tych niewyremontowanych jeszcze przestrzeni Bytomia, że można wyjść na zewnątrz, coś pomalować, pobielić, posadzić jakiegoś kwiatka i nie tkwi w tej – mam nadzieję, że tymczasowej – beznadziei, która wynika z restrukturyzacji tego miasta, z jego problemów. Wierzę, że ci, którzy nas odwiedzają i widzą nasze wysiłki coroczne zauważą, że to się robi własnymi rękami i to się da zrobić. Sztuka, która nas otacza, też zmienia otoczenie. W tym roku też robimy festiwal. Mamy nadzieję, jak zwykle, że zdążymy i że znajdzie się tylu artystów, by można było coś ciekawego pokazać. Zresztą nigdy do tej pory się nie zawiodłam. W zeszłym roku w dużym festiwalu wzięły udział 154 osoby.

Wasz festiwal nie ogranicza się tylko do jednej dyscypliny sztuki. Dlaczego?
Festiwal jest interdyscyplinarny. Pokazujemy wszystko, co wydaje nam się wartościowe. Łączymy środowiska, bo jest on jednocześnie dla profesorów, dla studentów, dla – nie chciałabym powiedzieć „amatorów”, bo nienawidzę tego słowa, dla twórców aktywnych. Łączymy plastykę z muzyką, teatrem. Od wielu lat przychodzą do nas soliści Opery Śląskiej, i mają 10 minut, by pokazać swój kunszt. Świetne, że dyrektor Opery chce pokazać operę innemu środowisku. To się sprawdza, bo parę razy na początku festiwalu ludzie mnie zaczepiali i pytali: Będzie Opera? Bo myśmy przyszli na Operę.

Czyli przyszli na operę nie do Opery, a na ulicę.
To jest właśnie fantastyczne w tym przedsięwzięciu. Dla mnie najważniejszym momentem festiwalu, wzruszającym i ważnym, jest to wszystko, co dzieje się przed. Była u nas pani, która w zeszłym roku była na festiwalu przypadkowo, a w tym roku przyszła miesiąc przed, by zgłosić się do pomocy jako wolontariuszka. Przychodzi młodzież, i przyprowadzają następnych. Czasami u nas jest więcej wolontariuszy niż pracy, co jest bardzo pozytywne. Z tego się nawiązują przyjaźnie, rozmowy. Mam nadzieję, że w tym roku uda nam się do festiwalu zaangażować nowych mieszkańców Bytomia, którzy przybyli z Ukrainy. Na pewno będą z nami artystka Tatiana, która stacjonuje w naszej galerii i Daria, która już 2 lata mieszka w Polsce i uczy się w pobliskim technikum. Mam nadzieję, że one przyprowadzą kolejnych Ukraińców i poczują oni jakie jest to miasto i kto tu mieszka. Na festiwalu można spotkać tylko fajnych ludzi.

Menele też przychodzą na festiwal

Festiwal, pani zdaniem, ma moc obalania stereotypów o Bytomiu jako miejscu zdegenerowanym?
Zawsze się dziwię, gdy ludzie tak mówią. Uważam, że jak jest coś dane, ugłaskane, zrobione, to nie mobilizuje to ludzi do twórczych i aktywnych zachowań. Gdy jesteśmy w mieście, które ma potrzeby, to możemy marudzić, nic nie robić i czekać aż ktoś za nas to zrobi, ale u wielu osób ten stan wywołuje potrzebę aktywności. Mało jest takich miejsc na świecie, w którym nagle aktywizuje się ulica, że podam przykład Inicjatywy Ulicy Mickiewicza w Bytomiu, gdzie ludzie, jej mieszkańcy uważają, że muszą coś dla niej zrobić. Tak samo gdy my otwarliśmy fundację Śląskie Obrazy. Zajmuje się ona tym, by sztuka była w miejscach nieoczywistych. Realizujemy festiwal przez naszą fundację, piszemy projekty i robimy np. w liceach na trenie całego Śląska stałe wystawy na korytarzach. Wieszamy obrazy, a młodzież w nich żyje. Tylko w taki sposób możemy kogoś podprogowo zarazić sztuką. Myślę, że młodzież, która wychodzi z tych liceów i ludzie, którzy wychodzą z naszego festiwalu, potem nie wyobrażają sobie swojego domu bez obrazka na ścianie.

Wróćmy do obrazu Bytomia jako miasta upadłego, zasiedlonego w większym stopniu niż gdzie indziej przez meneli spod budki z piwem. Czy na waszym festiwalu widzami są też tacy ludzie?
Ja wierzę w to, że menel spod budki z piwem, gdy zetknie się z nami, a mamy tutaj takich kilku na ulicy Jainty, to nawet jeśli nie zmieni całkowicie swojego życia, to to, co u nas zauważy, zostanie z nim do końca, coś w nim drgnie. Menel na ulicy to jest człowiek zagubiony. On się może odnaleźć w różny sposób na zawsze, ale i na chwilę. Jeżeli siądzie sobie na krzesełku, które rozstawiamy na ulicy, i zachowa się kulturalnie i będzie kontemplował to, co my tu robimy, to dla mnie jest takim samym gościem jak profesor z Katowic. To jest ważne, by zobaczyć w osobie, która ma problem, drugiego człowieka. Nie klasyfikować go jako człowieka, którego potrzebą jest tylko zjeść kromkę chleba. Wtedy on się nie rozwinie. On ma takie same potrzeby jak my, tylko zbłądził.

Macie takich gości festiwalu?
Tak. Ludzie ulicy w Bytomiu wielokrotnie mnie zaskakiwali życzliwością. Pomagali nam, informowali, że musimy przestawić auta dostawcze, bo zbliża się straż miejska, stali na czatach. Są różne sytuacje w życiu i wykluczanie kogoś dla pozornego blichtru nie jest potrzebą żadnego artysty. Dobra praca obroni się wszędzie, czy na ulicy, czy w galerii. Współczesne galerie stwarzają ogromny dystans między odbiorcą a twórcą, między dziełem a widzem. My staramy się zminimalizować ten dystans…

Że wychodzę zza rogu ulicy, a tam nagle atakuje moje zmysły…
Artysta, i obraz! By odczarować przekonanie, że artyści są niedostępni. To są ludzie, którzy mogą zrobić zmianę, oni się nie boją. Myślę, że artystów inspiruje nieoczywista przestrzeń i nieoczywiste problemy.

I nieoczywiści odbiorcy.
Jeżeli stanie przed dziełem sztuki znawca, i powie: fajne, to jest przyjemne. Gdy stanie zwykły człowiek, który ze sztuką nie ma kontaktu na co dzień, i zacznie się przyglądać i coś przeżywać, to myślę, że my, artyści bardziej sobie to cenimy. Chciałabym zmienić sytuację, że na wernisaże, do artystów, przychodzą sami artyści. Chciałabym, żeby przychodzili zwykli ludzie, np. pani ze sklepu obok.

Na ludzi nie narzekam. Na pieniądze - tak

A przychodzi?
Z związku z niskim budżetem, jaki mamy (aplikuję cały czas, by był wyższy, ale nie udaje mi się przebić), pielgrzymujemy po okolicznych sklepikach, kawiarenkach, ludziach, którzy mogliby nam w jakikolwiek sposób pomóc i prosimy ich o ufundowanie nagród w małym festiwalu, o nakarmienie artystów. Robimy sieć, w którą wciągamy naszych sąsiadów. Odmawiają nam czasami korporacje, ale te małe geszefciki z sąsiedztwa – bardzo rzadko. To nie są dla nas już obcy ludzie, tylko zaprzyjaźnieni. Oni sami się dopytują, jak nam mogą pomóc, bo chcą współtworzyć tę imprezę. Pani ze sklepu z herbatami robi prezenty dla dzieci i częstuje uczestników herbatą. Inna pani przynosi tort z naszym logo, który znika w kilka chwil. Lodziarz daje vouchery na lody. My z kolei staramy się tych naszych darczyńców pokazywać, są ich loga w katalogu, mówimy o nich w trakcie imprezy. Nic by nam nie przyszło z samotnego robienia festiwalu. Bo jak ktoś się nie identyfikuje ze zmianą, to potem o nią nie dba.

Czy instytucje bytomskie i miasto pomagają wam w organizacji festiwalu?
Jeżeli chodzi o tkankę ludzką, to nie mogę narzekać. Uważam jednak, że festiwal, po 23 latach działalności, powinien być wpisany do programu miasta jako impreza stała. Że zasłużyliśmy już na to, by nie musieć startować w konkursie. Powinny na nasz festiwal czekać środki, a my i tak będziemy pieniądze pozyskiwać też z zewnątrz. By nie było niewiadomej, czy dostanę środki na festiwal czy nie. Tu oczekiwałabym zmiany.

Ile dostaliście w zeszłym roku od miasta na organizację festiwalu?
12 tysięcy złotych. 10 tysięcy z konkursu na kulturę i 2 tys., które prezydent Mariusz Wołosz ufundował jako nagrodę dla głównego laureata.

A ile on naprawdę kosztował?
Trudno to policzyć, bo opieramy się na pracy wolontariuszy, ale można szacować, że około 2-3 razy tyle. Ale przecież nie chodzi o to, by artyści grali u nas za darmo, żeby nam pomóc. Jestem przeciwnikiem tego, by artyści finansowali kulturę. Powinno być na odwrót. By była sztuka na wysokim poziomie, powinna być finansowana z zewnątrz. Artyści wtedy mają pole do rozwoju, ta profesja wymaga dużego wysiłku intelektualnego, ciągłego uczenia się. Artysta jest zawsze w pracy. Jedyne, czego inni mogą nam zazdrościć to to, że praca jest naszą pasją.

Mówiła pani, że na ludzi w bytomskich instytucjach nie może narzekać.
Tak. Jeśli proszę prezydenta, by wręczył nagrody na małym czy dużym festiwalu, to nigdy nie spotkałam się z negatywną odpowiedzią, bez względu na to, jaka władza tu była. Gdy zwracam się do Beceku, to w tym, co mogą, zawsze mi pomagają. To samo w Lokalu czy szkołach. Problemem w tym mieście są pieniądze. Życzyłabym sobie, by Bytom miał na tyle środków, by wszędzie każdemu kapnąć tyle, by nie czuł się uciśnięty. Mam nadzieję, że do Bytomia spłyną kiedyś większe pieniądze nie tylko na remontowanie kamienic, tylko na działania oddolne. Oczywiście staramy się o te pieniądze, które są. Piszemy projekty, ale nie zawsze one przechodzą w konkursach. Na pewno dużo się zmieniło.

Ostatnio?
Uważam, że obecna władza ma większą wrażliwość na kulturę. Nie wiem, jak jest ze środkami, bo odbudowuje się wizualną tkankę miasta. Wierzę, że to są ogromne koszty, ale apeluję, by to zrównoważyć. Jeżeli się nie zadba o tkankę miękką, o organizacje pozarządowe, to one nie wydolą w tych trudnych czasach. Wszystko drożeje, koszty są ogromne. Myślę, że wszyscy społecznicy z takich organizacji zgodziliby się ze mną w tej kwestii.

Miasto z duszą, nie tylko z ładnymi fasadami

Dlaczego potrzebne są wam większe pieniądze?
Potrzebujemy ich na kulturę, bo ona jest niezbędna, by miasto się odrodziło. Bo jeżeli kultury tu nie będzie, a będą wyremontowane kamienice, to znaczy, że nie będzie nic. Będzie rewitalizacja ulicy Dworcowej, i my się z tego bardzo cieszymy. To, że się zrobi bruk, chodnik, i na to się wyda duże pieniądze to jest jedno. Jak się nie zrobi rzeczy, które łapią za serce, to będzie tylko wyremontowane miasto. A chodzi o to, by było miasto z duszą. To trzeba robić równolegle, bo jeśli się tego tak nie zrobi, to ludzie tacy jak ja zmęczą się, uciekną do innego miasta, tam gdzie ich chcą. Dlatego miasto musi zrobić wszystko, tak się nimi zaopiekować, by ich zatrzymać, być gościnne. Bo inne duże miasta szybko ich wchłoną.

Będą tylko ładne fasady.
Dokładnie. My potrzebujemy, by za tym fasadami było coś, a bez pieniędzy nie da się tego zrobić.

Zwłaszcza, że – jak pani mówi – jest w Bytomiu potencjał. Są ludzie zainteresowani miastem, kulturą.
W Bytomiu jest ogromny potencjał. To jest genialne miasto do mieszkania. Ma wszystko – basen, park, operę, szkołę muzyczną, baletową, świetne licea. Ogromną liczbę organizacji pozarządowych, do których można się przykleić i robić fajne rzeczy. Potrzebuje więcej pieniędzy na kulturę. Być może powinny one przyjść z góry, samo miasto nie jest w stanie sobie tego wypracować. Łatwość zdobywania środków przez organizacje pozarządowe czy takie małe galeryjki jak ja nie spowoduje, że obrośniemy w piórka tylko rozwiniemy skrzydła. Bytomskie instytucje mają za sobą zaplecze: zapłacony prąd, drukarki, komputery, pracowników technicznych. My tego zaplecza nie mamy. Albo te instytucje dadzą nam swoje zaplecze i pomogą, a jak nie, to musimy mieć na to pieniądze. W Bytomiu, w mieście, które się przebudowuje, jest jeszcze płaszczyzna, by coś zmienić. Są miasta już gotowe, i tam ewentualnie można jakąś dostawkę tylko zrobić. Tu jest dla twórczych ludzi ogromne pole do popisu, wiele niezagospodarowanych obszarów. Bytom bywa inspirujący, nie tylko dla plastyki, ale też dla teatru, dla tańca.

Nomen omen skrzydła… Ale przecież Stalowe Anioły to nie tylko festiwal. Czym zajmujecie się, gdy nie organizujecie festiwalu?
Specjalizujemy się w mozaikach, a mąż – w stali. Ja od kilku lat rozpoczęłam projekt z Becekiem, jako że staramy się łączyć, a nie rywalizować ze sobą, który nazywa się Becekowe Mozaiki. Koło Beceku zrobiliśmy mnóstwo mozaik. W czasie totalnego lockdownu z mieszkańcami Bytomia zrobiliśmy 450 kwiatków, które były wydawane przeze mnie, z okna mojego mieszkania na parterze, w postaci małych zestawów do składania. Efektem tej działalności jest to, co jest wokół Beceku na donicach oraz mural, w którym są wplecione koronawirusy. Zrobiliśmy też mozaikę na garażu, która przedstawia samochód w kwiatach. Napisałam też projekt na mikrogranty, dzięki któremu zrobiliśmy kosze na psie odchody z mozaikami ze stali, na Rynku – kosze z kwiatkami mozaikowymi. W tym roku wygraliśmy jeden projekt i będziemy robić mozaikę – mural.

O! Gdzie on powstanie?
Przy Muzeum Górnośląskim, tam, gdzie są ule. Będą to pszczoły w kwiatach. Robimy wszystko, by oprócz festiwalu rewitalizować i promować mozaikę, którą zajmujemy się na co dzień. Mamy grupę zapalonych do mozaiki mieszkańców Bytomia, którzy wykonują ją z nami. Mamy komercyjne zlecenia, np. w Gliwicach czy w Turzy, gdzie będzie kopuła z mozaiki w kościele. Robimy warsztaty mozaikarskie w szkołach. Jest mnóstwo sposobów, by zmieniać rzeczywistość. Ja jestem za tym, by środki, które są na zmianę rzeczywistości ulokować w twórczej działalności. By nie była to firma, która przyjdzie i wykona, tylko zaangażuje do tego ludzi, mieszkańców.

Jakie ma pani marzenie, dotyczące Bytomia, oczywiście?
By coś wymozaikować, od góry do dołu, jak to robił Hundertwasser. Bardzo ważne jest to, by władze miasta nie bały się wydać pieniędzy na rzeźbę, zmianę elewacji. Jeśli to powstanie i będzie wyjątkowe, to cały świat będzie przyjeżdżać do Bytomia, by to oglądać. Tak jak my jeździmy do Hiszpanii, by oglądać mozaiki Gaudiego. My coś podobnego realizujemy w Rybniku. To rzeźby na rondach. Rybnik wymyślił sobie rzeźby, które reklamują charakterystyczną dla miasta rzecz, instytucję, np. żużlowców, basebolistów, judoków. I warto wydać na to większe pieniądze, bo potem muszą tylko kosić trawę, a rzeźba cały czas wyróżnia miasto. Poza tym nikt nie mówi, że jest na zbiegu ulic takiej a takiej, tylko że „koło kaktusa” albo „przy żużlowcach”. Podobno tak się komunikują w CB Radiu.

Czyli są konkretne przykłady miast w naszym najbliższym otoczeniu, które inwestują w sztukę w przestrzeniach publicznych.
I promują się dzięki niej. Mam nadzieję, że Bytom też pójdzie tą drogą.

Przemo Łukasik

Może Cię zainteresować:

Przemo Łukasik w „Musimy porozmawiać o Bytomiu”: Wyobraźmy to sobie - Szyb Krystyna w sercu zupełnie nowej dzielnicy miasta, połączony z zabytkową tkanką, która go otacza

Autor: Patryk Osadnik

06/04/2022

Prof. Tomasz Pietrzykowski

Może Cię zainteresować:

Udogodnienia życiowe? Bytom bije na głowę większość nowych przestrzeni wokół Katowic. Prof. Tomasz Pietrzykowski w „Musimy porozmawiać o Bytomiu”

Autor: Marcin Zasada

13/01/2022

Mariusz Wołosz w "Musimy porozmawiać o Bytomiu"

Może Cię zainteresować:

"Mieszkańcy Bytomia muszą być dumni z tego jak wygląda ich miasto". Mariusz Wołosz w "Musimy porozmawiać o Bytomiu"

Autor: Marcin Zasada

20/04/2022

Subskrybuj bytomski.pl

google news icon