Listoś-Kostrzewa, autorka książki o Bytomiu w "Musimy porozmawiać o Bytomiu": To miasto nie upadłe a różnorodne. Historia jest tu namacalna

Agata Listoś-Kostrzewa to autorka książki reportażowej o Bytomiu "Ballada o śpiącym lwie". Opowiada w niej przemysłową historię Bytomia, m.in. o węglu, który najpierw był dobrodziejstwem, a potem okazał się przekleństwem miasta. Rozmawiamy z nią o wizerunku Bytomia w oczach Polaków, a właściwie o jego... braku. Podpytujemy o reakcje czytelników jej książki; o to, w jakiej części Bytomia chciałaby zamieszkać i co Bytom może zyskać na rewitalizacji EC Szombierki.

Listos kostrzewa 1

Kolega zamieścił na Twitterze post ze zdjęciem pięknego wiosennego placu Akademickiego w Bytomiu. Ktoś mu odpisał, że to na pewno nieprawda, bo Bytom to „miasto upadłe”. Czy pani się zgadza z tym stwierdzeniem?
(śmiech) Ja się w ogóle nie zgadzam ze stwierdzeniami podsumowującymi całe miasta jednym słowem. Wszędzie jest jakaś różnorodność, a w Bytomiu jest ogromna. Takie stwierdzenia to pójście na łatwiznę, w pewien stereotyp.

Pewnie ten pan niewiele wie o Bytomiu. My, tu, na miejscu, dostrzegamy więcej twarzy miasta, dobre i złe strony.
To też może być efekt poznawania Bytomia tylko za pośrednictwem mediów. Ja, zaczynając pracę nad książką reporterską o Bytomiu i przedzierając się przez artykuły w prasie lokalnej, regionalnej i ogólnokrajowej na temat Bytomia miałam poczucie, że bardzo dużo złych rzeczy tu się wydarzyło. Ale też trzeba pamiętać, że dziennikarze chętniej podchwytują trudności w życiu miasta, nieprawidłowości, jak zakopywanie śmieci na hałdzie. Po obejrzeniu materiału np. w "Superwizjerze" w TVN właśnie na taki temat, widzowie mogą postrzegać Bytom właśnie przez ten pryzmat. Ważne, żeby takie sprawy nagłaśniać, ale żeby wyrobić sobie zdanie o danym miejscu warto zadać sobie wysiłek, żeby tam pojechać, poznać różne opinie, różne perspektywy. Wtedy obraz miasta będzie już inny niż ten, który został wykreowany przez media.

Bytom wydaje się być wdzięcznym „chłopcem do bicia”, bo rzeczywiście na tle innych miast aglomeracji wypada źle. Najwyższe bezrobocie, najtańsze mieszkania… Jak pani postrzegała Bytom przed rozpoczęciem pracy nad książką, a jak widzi pani to miasto teraz? Co się zmieniło w pani postrzeganiu wizerunku miasta?
Trochę przegapiłam moment, w którym z osoby z zewnątrz stałam się tą, która postrzega Bytom trochę jak swoje miasto, bo mam teraz to poczucie jadąc do Bytomia, że jestem tu trochę u siebie. Pamiętam, że pracę nad książką zaczęłam od bibliotek i siedzenia nad publikacjami o mieście. Przeglądałam też prasę, m.in. wszystkie numery „Życia Bytomskiego”, które prowadziło rozwiniętą kronikę kryminalną.

Oj, to musiała być ciekawa lektura...
Tak. Gdy do opowieści o zrujnowanym Bytomiu doda się aspekt bezpieczeństwa i problemów społeczno-socjalnych w takiej skumulowanej ilości z wielu lat, to włos się może zjeżyć na głowie. Gdy zaczęłam już jeździć do Bytomia i rozmawiać z mieszkańcami, zobaczyłam to miasto w zupełnie innych barwach. Mieszkańcy pokazywali mi trochę inne oblicze, ważne dla nich przestrzenie, oswojone przez nich. Do miejsc, o których opowiadali dodawali historie ze swojego życia. Popękane ściany nie były tylko szkodą górniczą, ale stały za nią opowieści rodziny piszącej listy w obronie swojego domu, starającej się o odszkodowanie. Dla mnie jako reporterki to było fenomenalne, że mogę widzieć te warstwy historii miasta. Ostatnio na spotkaniu w ramach Festiwalu Słowa im. Jerzego Pilcha „Granatowe Góry” w Wiśle rozmawialiśmy z Dorotą Brauntsch, autorką „Domów bezdomnych”, o Śląsku i o szukaniu piękna w rozpadzie.

W Bytomiu można znaleźć takie piękno?
Myślę, że to jest bardzo kuszące dla reportera, kiedy widzi na przykład jakieś pęknięcia w murach domów, efekty szkód górniczych, które opowiadają pewną historię. Tej opowieści nie widać tak dobrze w świeżo wyremontowanym budynku. A tutaj fakt, że ta historia jest niemal namacalna sprawia też, że jest bardziej atrakcyjna. Ja tych opowieści o Bytomiu szukałam też właśnie w tych pęknięciach, starych szyldach wyłażących spod farby, na cmentarzach. Szukałam też przyczyn takiego a nie innego wyglądu różnych miejsc w Bytomiu, zadawałam pytania dlaczego tak jest. Ważna była historia górnicza miasta.

Bez znajomości górniczego backgroundu Bytomia trudno zrozumieć obecny stan miasta.
Zgadzam się, choć miałam poczucie, że ta historia nie była wcześniej opowiedziana, że o tym się nie mówiło oficjalnie. Oczywiście ludzie, którzy tu mieszkają i albo pracowali na kopalni albo znają kogoś, kto pracował, doskonale znają te wydarzenia, natomiast nie była ona wcześniej szczegółowo opowiedziana chociażby w mediach.

Zamieszkałaby pani w Bytomiu, gdyby miała taką możliwość, pomijając kwestie logistyczne?
Myślę, że tak. Na pewno przestałabym się gubić, bo Bytom znam już lepiej niż Warszawę, w której mieszkam od dekady. A tak poważnie, to Bytom jest pięknym miastem, różnorodnym. Ja ciągle byłam zaskakiwana jakimiś perełkami poukrywanymi w tej bogatej architekturze. Można iść ulicą, podnieść znienacka głowę, a tu jakiś fascynujący detal, np. maszkaron, albo jakiś piękny witraż w z pozoru zwyczajnej klatce schodowej. Można wejść w podwórko zaniedbanej kamienicy, a tu uroczy ogródeczek zrobiony własnym sumptem przez mieszkańców.

Którą część Bytomia by pani wybrała?
Trudne pytanie. Myślę o centrum, ale przeszkadza mi hałas, więc pewnie jednak nie. Śliczna jest np. ulica Mickiewicza i okolice placu Akademickiego. Kolonia Zgorzelec jest fajna, ale mógłby być tam lepszy dojazd.

Teraz jest rewitalizowana, więc za kilka lat będzie tam inaczej. Rozumiem więc, że miałaby pani problem z wyborem, bo jest kilka miejsc w Bytomiu, w których mogłaby pani zamieszkać?
Tak, jest sporo takich miejsc. W zależności od tego, czego ktoś szuka. Jeśli ciszy i zieleni, to Kolonia Zgorzelec czy okolice Żabich Dołów. Albo Klejnfeld, blisko Parku Miejskiego, który przecież jest wielki i byłby stamtąd dobry widok na EC Szombierki

Co czytelnicy pani książki albo ludzie zainteresowani nią, którzy przychodzili na spotkania autorskie po premierze „Ballady o śpiącym lwie” mówili o Bytomiu? Czy jakieś opinie panią zaskoczyły?
Spotykałam się z wieloma głosami, że nie znali wcześniej tego miasta. Że było to dla nich zaskoczeniem, że Bytom może być tak ciekawy. Czasami słyszę, że po lekturze książki ktoś czuł wręcz wewnętrzny przymus by pojechać po raz pierwszy do Bytomia. Ja mam poczucie, że widać z tej książki moją fascynację Bytomiem, i że ona bywa taka zaraźliwa.

Choć pokazuje pani przecież niekolorowany obraz Bytomia. Również miejsca zdegenerowane przez przemysł.
Tak. Myślę, że osoby odpowiedzialne za promocję miasta wolałyby je raczej ukryć. Dlatego moi czytelnicy, którzy podążają śladami książki jadą nie tylko na bytomski rynek pogłaskać śpiącego lwa, czy do Muzeum Górnośląskiego, ale też na hałdę albo na Pocztową zobaczyć, czy faktycznie bloków, które tam były, już nie ma. Czasem dostaję fotorelacje z takich wypraw i bardzo mnie to wzrusza. Co ciekawe, poza tym co można zobaczyć gołym okiem, czytelnicy pamiętają też o tym po czym stąpają, o podziemnym Bytomiu, o wybranych pokładach, o piaskowcu, który doprowadził do tak silnych tąpnięć.

Nie jest to klasyczna promocja Bytomia.
W kontekście wizerunkowym moja książka nie sprawdza się jako typowa reklama Bytomia. Z drugiej strony wiele osób dzięki tej książce w ogóle usłyszało o Bytomiu, mieście o tak bogatej historii. Słyszę też od samych bytomian, że nie znali tak szczegółowo historii miasta i z mojej książki wiele się dowiedzieli, odkryli nowe miejsca. Niedawno napisała do mnie bytomianka, która mieszka 300 metrów od wilii Brüninga i dopiero po lekturze „Ballady o śpiącym lwie” dowiedziała się, że ten dom jest tak ważny na historycznej mapie miasta. Mieszkańcy piszą, że sami nie wiedzieli, że Bytom ma tak bogatą przeszłość i czują dumę ze swojego miasta, że tak wiele się tu wydarzyło i że oni byli czasem częścią tych wydarzeń.

Planowała pani, że ta książka będzie miała też taki efekt?
Nie, absolutnie. Pisząc ją nie miałam takich zamierzeń, by w jakiś sposób przyczynić się do promocji miasta bądź wpływać na poczucie tożsamości mieszkańców. W pracy skupiałam się na tym, żeby w sposób rzetelny, ale jednocześnie atrakcyjny opowiedzieć o Bytomiu. Tutaj w kontekście promocji duże znaczenie ma też to jak ktoś odczytuje „Balladę…”. Dla niektórych jest to optymistyczna książka, dla innych raczej negatywna, bo faktycznie, wydarzenia, o których piszę są trudnymi momentami w życiu miasta.

Niechcąco jednak wypromowała pani Bytom.
(śmiech). To się stało trochę przy okazji. Ja też parę lat temu mogłabym powiedzieć, że nie widziałam za wiele o Bytomiu. Dziś mam poczucie, że to jest fajne miejsce do życia. Ciekawe, różnorodne. Może nie pachnie świeżą farbą, nie jest równiutko przystrzyżone, ale broni się różnorodnością, historią, architekturą.

Urząd miasta nie chciał pani zatrudnić jako ambasadorki Bytomia?
Nie, nie słyszałam o takich pomysłach. Jestem reporterką i to mógłby być strzał w stopę, bo ja piszę i opowiadam nie tylko o bogatym i różnorodnym Bytomiu, ale też o problemach miasta, o trudnych wydarzeniach, o nieprawidłowościach. Wracając do wcześniejszego pytania, to na spotkaniach miałam też kontakt z ludźmi, którzy przeprowadzali się do Bytomia.

Mówili, dlaczego to robią?
Głównie z powodu niskich (stosunkowo) cen mieszkań. Ja to rozumiem, bo spłacać kredyt przez kilkanaście a kilkadziesiąt lat to jest różnica. Bytom, wydaje mi się, jest dobrze skomunikowany i z Katowicami, i z Gliwicami. Ja, mieszkając na obrzeżach Warszawy, nierzadko muszę poświęcić godzinę, by dostać się do centrum. To już bym była dwa razy w Katowicach (śmiech).

Jakieś jeszcze inne argumenty na rzecz przeprowadzki do Bytomia pani słyszała?
Że Bytom staje się taki niszowy, hipsterski. Niektórym przypomina poprzemysłowe dzielnice Berlina.

W czasie, jaki upłynął od premiery książki, w Bytomiu wydarzyła się jedna epokowa rzecz – pojawił się poważny inwestor dla EC Szombierki. Mają tu powstać m.in. hotel i centrum konferencyjne. Czy takie miejsce na miarę Cukrowni Żnin może odmienić wizerunek Bytomia?
Trudno jest mi to ocenić. Myślę, że to pytanie raczej do specjalistów od rozwoju miast i regionów. Ci eksperci, z którymi rozmawiałam mówili o EC Szombierki jak o kole zamachowym dla rozwoju całego miasta, a nawet regionu. Część z nich z kolei była sceptyczna, twierdząc, że samo EC Szombierki nie wystarczy, żeby napędzić gospodarkę Bytomia. Na pewno zmieni to postrzeganie miasta przez część mieszkańców, którzy powtarzają tę fatalistyczną narrację, że w Bytomiu nic nie może się udać. Z drugiej strony jakiś czas temu widziałam wywiad z prezesem grupy Arche, który mówił, że nie znają jeszcze ostatecznych kosztów zabezpieczenia obiektu, że cała rewitalizacja pochłonie ogromne sumy, setki milionów i gdyby tak bardzo się nad tym zastanawiali to pewnie nie podchodziliby do tej inwestycji, bo to jest czasem taka abstrakcja. Od razu przypomniała mi się koncepcja „muzycznego Disneylandu”, choć w tym przypadku inwestorem jest firma, która ma bogate doświadczenie w rewitalizowaniu zabytków. Ja oczywiście mocno trzymam kciuki, ale z oklaskami poczekam jeszcze na konkretne efekty.

Krzysztof Wrana

Może Cię zainteresować:

Rewitalizacja Bytomia trwać będzie bez końca. To... dobrze. Dr Krzysztof Wrana w „Musimy porozmawiać o Bytomiu”

Autor: Michał Wroński

27/05/2022

Przemo Łukasik

Może Cię zainteresować:

Przemo Łukasik w „Musimy porozmawiać o Bytomiu”: Wyobraźmy to sobie - Szyb Krystyna w sercu zupełnie nowej dzielnicy miasta, połączony z zabytkową tkanką, która go otacza

Autor: Patryk Osadnik

06/04/2022

Subskrybuj bytomski.pl

google news icon