Na co dzień oddany dzieciom pedagog i terapeuta w bytomskim przedszkolu, mąż i ojciec 4-letniej córki. Po godzinach - fotograf czatujący godzinami na świetny kadr, pokazujący piękno przyrody. Fotografuje ptaki i inne zwierzęta, głównie w najbliższym sąsiedztwie, czyli na Żabich Dołach. Organizuje też w ramach Leśnego Obserwatorium warsztaty dla dzieci i rodziców. Przeczytajcie rozmowę z Karolem Walasem i zobaczcie jego najlepsze zdjęcia w naszej galerii (na końcu wywiadu).
Rozmowa z Karolem Walasem
Jak można pana nazwać? Panem przedszkolanką?
Kiedyś dzieci mówiły do mnie per „panu”. Teraz jestem w przedszkolu pedagogiem i terapeutą. Na początku rzeczywiście pracowałem jako wychowawca grupy, ale aktualnie prowadzę gabinet terapeutyczno-pedagogiczny. Pracowałem z dość wymagającą grupą i nabrałem już takiego doświadczenia, szkoliłem się też z terapii dzieci, i tak wyszło, że oddałem swoją grupę przedszkolaków i teraz skupiam się na pomaganiu dzieciom i rodzicom jako terapeuta i pedagog.
W Bytomiu jest pan znany jako fotograf przyrody. Kiedy ta pasja się zaczęła? Już w dzieciństwie?
Ależ skąd! Odkryłem ją w sobie dopiero na początku pandemii. Ten czas wtedy był dla mnie nie do zniesienia. Powiedziałem żonie, żeby mi kupiła konsolę. Ona odparła: Nie, ale dam ci lornetkę. W końcu, gdy otworzyli lasy, lornetka mi się przydała. Całą rodziną chodziliśmy obserwować ptaki. Na jeden z takich wypadów wziąłem aparat. Wtedy powstało zdjęcie mewy, które otworzyło mi klapkę w głowie, że może powinienem temat fotograficzny rozwijać. Później już systematycznie odkrywałem pobliskie środowisko przyrodnicze. Mniej więcej od 1,5 roku regularnie fotografuję dziką zwierzynę.
Ale nie tylko ptaki pan fotografuje?
Jasne, że nie tylko. Ptaków jest po prostu najwięcej. Co ja znajdę w moim obrębie przyrodniczym? Bobry, dziki, sarny. Na jelenie musiałbym jechać już w stronę Kuźni Raciborskiej. Z fotografią przyrodniczą jest tak, że jesteśmy zależni od miejsca, w którym mieszkamy. Fotografuję wszystko, co jest wokół mnie. Jak spotkam dziki, to fotografuję dziki. Niektórzy grają w zbieranie pokemonów. Ja nie zbieram pokemonów, tylko szukam gatunków. To jest ciekawsza alternatywa, bo nie jest łatwo znaleźć gatunki ptaków, które są okazjonalnie w naszym rejonie.
Gdzie pan mieszka? Co jest w pana przypadku najbliższym otoczeniem?
Mieszkam w centrum Bytomia. Moim stałym rewirem fotograficznym są Żabie Doły. Niestety, okres pandemii nie pomógł temu miejscu, bo stało się miejscówką restauracyjną dla wielu osób, a to, że człowiek pojawia się tam, gdzie go w określonych porach nie powinno być, nie jest dobre dla przyrody. Poza tym można tam spotkać nie tylko spacerowiczów, ale też… złodziei. Mnie okradziono namiot. Oprócz Żabich Dołów, fotografuję również w lasach w Bytomiu Stolarzowicach, w rezerwacie Segiet. Wybywam też do Świerklańca, lasy lublinieckie również są przepiękne. Jednak Żabie Doły są najbliżej mnie i są wdzięczne do obserwacji też dla dzieci i młodzieży. Tam często zabieram dzieci.
Przygotowuje się pan jakoś specjalnie do takiej fotograficznej wyprawy, studiuje np. Atlas ptaków? Czy też idzie pan na żywioł i fotografuje to, co akurat spotka?
Kiedyś chodziłem raczej na krótkie wyprawy. Im człowiek więcej fotografuje, tym apetyt rośnie. Wiedzę przyrodniczą zdobywa się przy okazji, ale też trzeba wiedzieć, jak wygląda siedlisko jakiegoś ptaka, jak on żeruje, jak poluje. Dużo wiedzy o konkretnych gatunkach otrzymuję w czasie obserwacji: np. kiedy zimorodka wystraszymy, on już nie wróci na dane miejsce, ale gdy wystraszy go np. rzucony patyk, to wróci mniej więcej po 40 minutach. Już nie mówiąc o tym, że istnieją różnice osobnicze, tak jak ludzie się różnią między sobą, tak też ptaki mają różne charaktery i temperament. Jeśli chce się fotografować określony kadr, jeżeli ma się pomysł, czy jakąś inspirację (np. mnie do zrobienia zdjęć żurawi zainspirowała konkretna fotografia), to trzeba wcześniej oczywiście się zastanowić gdzie, o jakiej porze. To zależy więc od tego, czy chce się być obserwatorem przyrody, bo wtedy każda fotografia cieszy, czy się chce tworzyć kadr, który ma coś przekazać. Mnie jest bliżej do tej drugiej filozofii. Bardziej czuję się fotografem, który potrzebuje wiedzy przyrodniczej niż przyrodnikiem. Wierzę, że można się czuć bardziej przyrodnikiem, obserwować i się zachwycać nawet niewyraźnym zdjęciem zimorodka, ja potrzebuję mieć kadr, który cieszy oko. Wiedza przyrodnicza przydaje się też pod względem bezpieczeństwa. Gdy chciałem zrobić zdjęcia dzików, to wcześniej czytałem o ich zwyczajach, by wiedzieć, kiedy może mi grozić niebezpieczeństwo i jak je rozpoznać. A może mają jakieś ciekawe zachowanie, które warto sfotografować. Im więcej człowiek wie, tym łatwiej artystyczną część stworzyć.
Ile godzin spędza pan np. na Żabich Dołach, by złapać najlepszy kadr?
Mam dwie strategie. Pierwsza to fotografia z podchodu. Często robię sobie patrole, po prostu wychodzę na 4-5 godzin i spacerując obserwuję przyrodę. Jeśli coś się uda sfotografować, to świetnie. Najlepsze kadry jednak powstają z czatowania, gdy się przygotowuje specjalną kryjówkę (namiot albo budowla z naturalnych budulców lub siatki maskującej), i po prostu się oczekuje na modela przez kilka godzin. Życie rodzinne pozwala mi na ok. 5-6 godzin takiego czatowania. Mam pomysł, by jechać do Puszczy Niepołomickiej pod Kraków na 2-3 dni, by sfotografować puszczyka uralskiego, jedną z większych sów w Polsce. Kiedyś nazywano ją strzygą, wierzono, że wysysa krew z ludzi. Zanim jadę na taką dłuższą wyprawę, dzwonię do Leśnictwa, rozmawiam z nimi o tym gatunku.
Jakie jest pana fotograficzne marzenie?
Wilki, zdecydowanie. Chciałbym móc je kiedyś zobaczyć i sfotografować. Ale to już dalsza wyprawa na kilka dni np. pod Białowieżę. Przygotowuję się już jednak do tego spotkania, czytam książki o wilkach, poznawać ich zwyczaje. Najbliższe cele fotograficzne to znowu dziki, bo dałem sobie wyzwanie powtórzenia kadru, który już kiedyś zrobiłem. Chcę to zrobić lepiej, inaczej. Chciałbym zrobić też zimowe kadry lisów. Trzecim głównym celem są ptaki drapieżne, z czego najbardziej zależy mi na najpopularniejszym ptaku drapieżnym, czyli myszołowie.
W zimie nie rezygnuje pan ze swojej pasji?
Nie, to jest najlepszy czas na fotografię ptaków drapieżnych. W ogóle – dla wszystkich drapieżników. Dla nich zima to trudny okres, dla nas, fotografów – wręcz przeciwnie, łatwiej jest nam się napotkać na nie.
Najczęściej chwali się pan, np. na Facebooku, zdjęciami ptaków. Dlaczego są takim wdzięcznym obiektem?
Ptaki latają, a z tym się kojarzy wolność. Ptaki mają coś w sobie. Różnią się od siebie w charakterystyczny sposób, przeżywają społeczne sytuacje. Moim ulubionym gatunkiem ptaków są sowy. Sama sowia miłość jest ciekawa do opowiedzenia. Matka natura mam wrażenie, przez wielu nieodkryta. Może zachwycić w prostych obserwacjach. Kiedyś byłem na Żabich Dołach i widziałem rodzinę. Dwójka dzieci narzekała na nudę, a tuż obok nich na stawie polował zimorodek, którego nikt nie widział. Nikt nie widział klejnotu polskich rzek w centrum Bytomia! Rolą fotografii przyrodniczej jest pokazywanie piękna przyrody.
Organizuje pan dla dzieci w wieku przedszkolnym i ich rodziców wycieczki obserwacyjne po lesie.
Cel był taki: skoro ja zobaczyłem, to mogę pokazać innym, gdzie patrzeć. By dystans do przyrody się zmniejszył. Myślę, że pandemia zbliżyła nas do przyrody, bo nie zostało nam nic innego. Naturalnym środowiskiem człowieka nie jest blokowisko a miejsce związane z naturą. My do tego swojego naturalnego środowiska wracamy. Pandemia nam w tym, mimo wszystko, pomogła. Widzę ludzi w lasach, z lornetkami na stawach. To ekstra. Jedyne, czego brakuje, to wiedzy, jak to robić etycznie. Mamy dobre intencje, jak dokarmianie ptaków zimą, ale brakuje nam wiedzy, że ptaki soli z chleba nie są w stanie strawić i chorują, gdy zjedzą chleb.
Co przedszkolakom daje kontakt z naturą?
W dzieciach jest naturalna potrzeba przygody. Jako terapeuta mogę powiedzieć, że to jest super reduktor stresu. Uważność koncentruje się na świecie zewnętrznym, mamy okazję zrobić sobie wentyl, chwilę przerwy. Ja sam w ten sposób z tego skorzystam. Gdy się człowiek zresetuje, może z rzeczywistością wewnętrzną sensownie i racjonalnie poradzić. Poza tym dzieci potrzebują czasu z rodziną, a takie wycieczki, np. po lesie, to najlepszy czas dla rodziny.
OK, ale czasami 5-latków trudno jest wyciągnąć na spacer do lasu. Mamo, nuda. Wolę pooglądać bajkę albo pobawić się LEGO – mówią.
Zachęcam wszystkich do eksperymentu, by wziąć dzieci do lasu i powiedzieć: Dobra, to teraz ty prowadzisz.
Czyli oddać im stery wycieczki.
Z wszystkiego da się zrobić coś nudnego, i vice versa – z wszystkiego da się zrobić coś ciekawego. Jak my idziemy na spacer tylko chodzić między drzewami, a sami nie wiemy, jakie ptaki czy drzewa tam są, to nic dziwnego, że to się nudzi. Jeśli chcemy, by przyroda była interesująca dla 5-latka z głodem wiedzy, to trzeba zacząć od siebie, i samemu poznać świat przyrody.
Dlaczego zdecydował się pan na pracę w przedszkolu?
Pracuję z dziećmi od 17. roku życia. Pracowałem też w szkole. Najpierw to żona była wychowawcą w przedszkolu. Pomyślałem, że skoro ona daje radę, to czemu ja miałbym nie dać. Na początku było trudno. Praca z dziećmi, w edukacji to kawał ciężkiej roboty. Ale przynosi ona wielką satysfakcję. Ja teraz pracuję nie tylko z dziećmi, ale z całymi rodzinami. To dla mnie okazja do rozwoju.
Mężczyzna w przedszkolu wciąż jest rzadkością, bo to taki kobiecy świat. Jak pan się czuje w takim otoczeniu?
Nie chcę mówić, że za wszelką cenę powinien być parytet. Patrzę na to w perspektywie zasobów, to jest coś, co my możemy dodatkowo dzieciom zaproponować i pokazać im walory tego, że są mężczyźni, którzy mają taki rodzaj wrażliwości, opiekują się dziećmi, przeciwko stereotypowi, że mężczyzna musi pracować w kopalni czy w zakładzie przemysłowym. Nie chcę się nobilitować, że skoro jestem mężczyzną, to coś zmienia. W tym świecie jest pełno niesamowitych pedagogów. To też nie jest superopłacany zawód. Ja akurat mam ten komfort, że wcale źle nie zarabiam, ale dla wielu mężczyzn to jest bariera trudna do przekroczenia. Ja się godzę na pracę w przedszkolu wiedząc, z czym się to wiąże. Mnie to odpowiada, i rozwijam się jako psychoterapeuta.
Mówi się teraz, że rodzice są roszczeniowi, że uważają swoje dziecko za ideał i upatrują problemów w otoczeniu, a nie w rodzinie. Dobrze się panu współpracuje z rodzicami w przedszkolu, w którym pan pracuje?
Tak, cenię sobie kontakt z rodzicem. Nie do końca zgadzam się z opinią, że rodzice są teraz roszczeniowi. Ludzie zachowują się najlepiej, jak w danej sytuacji potrafią. To, że w pierwszym rzucie kontaktu z rodzicem mamy wrażenie, że jest on roszczeniowy, to jest często tylko nasze wrażenie. Rodziny są w różnych okresach, różnie się układa hierarchia, może ta rodzina cierpi albo potrzebuje wsparcia. Raczej mam doświadczenie, że rodzic do mnie przychodzi z poczuciem winy niż z myślą, że jego dziecko jest idealne. A nawet jeśli mi to mówi na początku, to mam wrażenie, że to zasłona dymna przed tym, co dopiero odkryjemy. Rodzic przede wszystkim potrzebuje być wysłuchanym. Jego perspektywa musi być zauważona. Czasami trzeba go konfrontować z trudną informacją, jak to wygląda. Z władzą rodzicielską wiąże się też odpowiedzialność i różnie rodzice się z niej wywiązują.