Patryk Osadnik: Jak wygląda aktualna sytuacja na pana oddziale?
Dr hab. Jarzy Jaroszewicz: Od dwóch tygodni
praktycznie nie mamy wolnych miejsc. Wolne miejsce czeka na pacjenta
godzinę, czasem dwie. To tyle, ile potrzebują salowe, żeby
przygotować łóżko. Większość chorych trafia do nas w ciężkim
stanienie, z poważnym zapaleniem płuc i saturacją poniżej 80
proc. Ryzyko śmierci jest bardzo wysokie, bo przekracza w takich
przypadkach 20 proc. i niestety około 20 proc. chorych umiera.
Niestety, bo są to chorzy, których można było uratować, gdyby
zgłosili się wcześniej, z saturacją około 93 proc. Wówczas
ryzyko śmierci wynosi zaledwie 7 proc.
Wszystkie łóżka
są zajęte, czyli ile konkretnie?
35 łóżek.
Oddziały covidowe ustalają liczbę łóżek na podstawie wydajności
instalacji tlenowej. Nie możemy poszerzać liczby łóżek bez
ograniczeń i kłaść pacjentów na korytarzach, bo podstawowym
lekiem dla chorych na COVID-19 jest tlen. Jeżeli pacjent nie wymaga
tlenu, to wypisujemy go do domu. Niektórzy pacjenci, zazwyczaj kilka
osób naraz, wymagają przepływu tlenu na poziomie 60 litrów na
minutę (tzw. high flow). Takich chorych nie da się leczyć bez
sprawnej instalacji tlenowej.
W jaki sposób
przebiega leczenie osób z COVID-19?
Tlen jest lekiem
podstawowym. Poza tym wszystko zależy od tego, kiedy pacjent zgłosi
się do szpitala i z jaką saturacją. Mamy leki, które działają
przeciwwirusowo, hamując rozmnażanie się wirusa, na przykład Remdesivir.
Ale to lek, który działa przez pierwszych pięć do siedmiu dni od
momentu wystąpienia pierwszych objawów, tylko wtedy leczenie nim ma
sens. Później nie walczymy już z wirusem, tylko jego następstwami.
Co jeszcze?
Stosujemy też leki
hamujące stan zapalny, sterydy oraz profilaktykę przeciwzakrzepową.
Zakrzepica jest bardzo poważnym powikłaniem po COVID-19. Zatory
płuc, zakrzepica naczyń wieńcowych, zakrzepica naczyń obwodowych,
to wszystko bardzo ciężkie powikłania, dlatego często pacjentom
podajemy Heparynę.
Poza infekcją wirusową pacjenci często trafiają na oddział z zapaleniem płuc, dlatego konieczne są antybiotyki. Te osoby przyjeżdżają z domów, gdzie często przez kilka dni nie jedli i nie pili, bojąc się szpitala. Są zdesperowani, odwodnieni, wręcz wyniszczeni. Musimy ich nawadniać, ratować nerki… Lista jest naprawdę długa.
Jaka jest proporcja pomiędzy niezaszczepionymi i zaszczepionymi
pacjentami?
Zdecydowana
większość osób, które trafiają na oddział, to pacjenci
niezaszczepieni. Ponad 70 proc. Zdecydowana większość umierających
to również niezaszczepieni. Ponad 90 proc. Niezaszczepieni chorują
niezależnie od wieku. Niedawno hospitalizowaliśmy dwie osoby w
wieku około 36-38 lat. Mieliśmy też 18-latków. Jeżeli chodzi o
zaszczepionych, to przede wszystkim osoby starsze, które otrzymały
drugą dawkę szczepionki ponad sześć miesięcy temu. Wiemy, że
szczepienia działają, są skuteczne, ale ich skuteczność trwa w
pełni do sześciu miesięcy. Przyjęcie trzeciej dawki jest
aktualnie kluczowe dla ratowania zdrowia i życia.
Przyjmowaliśmy
pierwszą dawkę, później drugą, teraz trzecią. Będą kolejne?
Myślę, że na
samym początku pojawił się problem komunikacyjny. Większość
Polaków uznała, że szczepienia skończą się na drugiej dawce. My
natomiast z innych chorób zakaźnych dobrze wiemy, że szczepienia
należy powtarzać, a czasem nawet częściej niż co roku. W
przypadku HBV przyjmujemy drugą dawkę po miesiącu, a trzecią po
sześciu miesiącach. W przypadku grypy szczepimy się co roku.
Nie czarujmy się - będziemy się szczepili przeciw COVID-19 przez kolejne lata, być może wiele lat. Nie wiem, jak długo potrwa pandemia, ale na pewno konieczne będą kolejne szczepienia i każde kolejne szczepienie będzie sobie radziło lepiej, ponieważ organizm uczy się wirusa. Poza tym skład szczepionek jest dostosowywany do aktualnych wariantów, tak jak w przypadku grypy. Wirus się zmienia i szczepionka też musi się zmieniać. Jesteśmy skazani na nieustającą walkę - nasza immunologia kontra wirus SARS-CoV-2. Skończy się dopiero wtedy, kiedy wirus zejdzie do podziemia, a to nastąpi w momencie, kiedy zdecydowana większość ludzi się uodporni. W jaki sposób? Szczepieniami lub kilkoma przechorowaniami.
Baliśmy się
Delty, teraz pojawił się Omikron. Dlaczego mutacje są groźniejsze
od podstawowego wariantu koronawirusa?
To, co obserwujemy,
to naturalny wyścig zbrojeń. Wirus chce przetrwać, a żeby
przetrwać, musi jak najwięcej osób zakazić. Wariant Alfa łatwiej
przenosi się drogą kropelkową, a Delta chętniej korzysta z drogi
aerozolowej. W przypadku Alfy wystarczył dystans półtora-dwóch
metrów, przy Delcie to zbyt mało. W przypadku Alfy wystarczyła
zwykła maseczka, przy Delcie już nie wystarcza. Będą się
pojawiały kolejne, jeszcze bardziej zakaźne warianty, takie jak
Omikron. Nie wiemy, czy powoduje cięższą chorobę, ale wiemy, że
jest bardziej zakaźny. My się szczepimy, odnajdujemy leki, a wirus
mutuje, żeby nas przechytrzyć.
W ubiegłym
tygodniu jednej doby odnotowano blisko 30 tys. zakażeń. Zmarło 570 osób. To szczyt
czwartej fali w Polsce?
Trzeba sobie
powiedzieć jasno, że tak naprawdę zakażeń mamy pięć razy
więcej, niż te 30 tys., które rozpoznajemy. Dlaczego? Wystarczy
spojrzeć na odsetek pozytywnych wyników wśród wszystkich
przeprowadzonych testów, który sięga 25 proc. Nasycenie wirusem w
populacji jest bardzo duże, co czwarty testowany ma koronawirusa. Te
osoby chodzą po ulicach, robią zakupy w sklepach, bawią się na
koncertach, jeżdżą autobusami, a zaszczepieni to raptem 50 proc.
Wielu Polaków jest narażonych i kolejny wariant sprawi, że
zakażonych będzie jeszcze więcej. To nie był szczyt czwartej
fali.
Wkrótce drugie
Boże Narodzenie z COVID-19. Doczekamy się jeszcze świąt, w
których nie będziemy myśleli o wirusie?
Na pewno takie
święta nadejdą, ale niezbyt prędko. To Boże Narodzenie będzie
nakładało się na żałobę. Obserwuję to codziennie, kiedy ktoś
umiera, rozmawiam z rodzinami, które straciły nie jedną, ale dwie,
a czasem trzy bliskie osoby. To są prawdziwe dramaty. Święta będą
smutne, bo nie jesteśmy właściwie chronieni.
Kiedyś będzie normalnie, a z koronawirusem będziemy żyli jak z grypą. Pamiętajmy, że grypa wciąż jest, ale nie utrudnia nam życia tak bardzo. Dlaczego? Bo na grypę budujemy odporność od dziesiątek lat, a na COVID-19 od zaledwie dwóch.
Ile walki z
koronawirusem jest jeszcze przed nami?
To nie pytanie do
mnie, tylko do wszystkich Polaków. Gdybyśmy się wszyscy
zaszczepili w 90 proc. lub więcej, to kolejne Boże Narodzenie
byłoby już normalne. Jeśli będziemy wstrzymywali się ze
szczepieniami, to kolejne, kolejne i kolejne Boże Narodzenia będą
covidowe. Wszystko zależy od tego, czy damy wirusowi w naszym
społeczeństwie się rozprzestrzeniać.
Po pierwszej fali
entuzjazmu nie widać w Polsce chęci do szczepień.
To kwestia edukacji
zdrowotnej, ponieważ Polacy demonizują szczepionki. Wiele krajów
sięga po dodatkowe obostrzenia. Czytałem, że wprowadzenie
obowiązkowych szczepień w Niemczech wpływa również na liczbę
zaszczepionych w Polsce, ponieważ wiele osób pracuje w tym kraju.
Myślę, że jakieś formy restrykcji musimy wprowadzić, bo jeśli
pozwolimy Polakom się nie szczepić, to ten wirus nadal będzie nam
utrudniał życie.
Pamiętajmy, że
każdy oddział covidowy powstaje w jakimś szpitalu. Zajmuje miejsce
interny, chirurgii, ortopedii czy onkologii. Każda osoba
niezaszczepiona, która zachorowała, choć mogła się zaszczepić i
nie zachorować, zajmuje miejsce pacjenta z inną chorobą. Zabiegi
planowe są przekłada, rośnie liczba zawałów serca, liczba
udarów, choroby onkologiczne kwitną przez to, że jesteśmy
nieodpowiedzialni.