Czy my na pewno żegnamy się z węglem, czy tylko chcemy się z nim pożegnać?
Jeśli żegnać się z węglem oznacza przestać go wydobywać i stosować, to w Unii Europejskiej kraje zasadniczo dzielą się na te, które już się z nim pożegnały i te, które pożegnają się w ciągu kilku, najwyżej kilkunastu lat. Ta pierwsza grupa to, na chwilę obecną, 9 państw – 1/3 wszystkich członków Unii. Kolejnych 12 zrobi to do 2030 r. – Słowacja, Węgry, Grecja czy Hiszpania. Na 2038 r. to pożegnanie określiły Czechy, ale wynik ostatnich wyborów parlamentarnych może tam tę datę mocno przyśpieszyć – tak jak właśnie stało się to w Niemczech. Szacuje się, że w 2030 r. 3 kraje – Bułgaria, Czechy i Polska – odpowiadać będą w UE za produkcję 95 proc. prądu z węgla, z czego my – za aż 63%! Mieliśmy całe lata, by w odpowiedzialny sposób takiej sytuacji zapobiec, ale nie zrobiono nic.
Na zakończonym niedawno szczycie klimatycznym COP26 w Glasgow podpisaliśmy deklarację o odejściu od węgla w latach 40.
Lata 40. dotyczą państw rozwijających się. Polska zalicza się do krajów rozwiniętych, a dla tych – jako datę wyjścia z węgla – wskazano w tym dokumencie lata 30. Nasi rządzący poparli to, ale zaraz ogłosili, że będziemy jednak wydobywać węgiel do 2049 r. Pół żartem, pół serio można powiedzieć, że to i tak wielki postęp: jeszcze w końcu 2018 r. liderzy tego samego obozu władzy mamili wyborczo horyzontem 200 lat! Cała sytuacja pokazuje, że polski rząd nie tylko lekceważy globalne ocieplenie czy swoje zobowiązania międzynarodowe, ale przede wszystkim skrajnie niepoważnie i instrumentalnie traktuje górników! Górnicy mają pełne prawo wiedzieć jak będzie wyglądała ich przyszłość, jak zapewnić byt ich rodzinom, miejsca pracy czy osłony – wtedy nie będzie problemu z szybszym wyjściem z węgla.
Wracając jeszcze do COP26 – czy jego ustalenia powinny na Śląsku wywoływać obawy czy optymizm?
To zależy, czy ktoś życzy Śląskowi dobrze. Ja życzę mu jak najlepiej, więc przyjmuję te ustalenia z ostrożnym optymizmem. Szczyt w Glasgow – nawet jeśli jego efekty niektórych rozczarowały – jasno potwierdził: nie ma odwrotu od Porozumienia Paryskiego, które zresztą obecne polskie władze poparły w grudniu 2015 r. Przestańmy zatem okłamywać samych siebie, że „wszystko się jeszcze może zmienić”. Nie może – od 6 lat w zasadzie cały świat, nawet jeśli w różnym tempie i z pewnymi problemami, idzie jasno wytyczonym szlakiem w jedną stronę: przyjaznej dla klimatu gospodarki bezemisyjnej. Im szybciej rządzący przyjmą to do wiadomości, zaczynając rzeczywistą, sprawiedliwą i uczciwą transformację, tym lepiej: dla planety, całej Polski i naszego Śląska.
Tekst porozumienia w Glasgow został finalnie osłabiony. Na Śląsku odebrano to dwojako: z jednej strony jako kolejną zapowiedź nieuchronnego kresu górnictwa, z drugiej jako akt niesprawiedliwości: nas zmusza się do wyrzeczeń, a Indie, Chiny czy USA i tak robią swoje.
O Stany Zjednoczone bym się nie martwił – prezydent Joe Biden przywrócił je na właściwe tory i neutralność klimatyczną osiągną one, podobnie jak Unia, do 2050 r. Co do wyrzeczeń i pozostałych dwóch krajów: nie po to – blisko 20 lat temu – wstępowaliśmy do UE, by dziś w sprawach praworządności i praw człowieka równać do Białorusi czy Turcji, a w sprawach ochrony środowiska i klimatu – do Chin i Indii. To postawienie spraw na głowie.
Ale na Śląsku zwłaszcza związkowcy dostali do ręki argument we własnej narracji, która mówi, że Europa jeszcze się z węglem przeprosi, gdy ceny i niedobory energii postawią kolejne rządy pod ścianą.
To pan powiedział o „własnej narracji” związkowców. Nie mam w tej sprawie nic do dodania.
Tak dochodzimy do pewnej przedziwnej sytuacji na Śląsku. W debacie o stanie górnictwa i transformacji praktycznie nie uczestniczy rząd, co dobrze widać np. po kolejnych wiceministrach odpowiedzialnych za sektor wydobywczy – chodzi o działania, ale też zwykłe komunikowanie działań. Nie ma w tej debacie także opozycji, która w Sejmie nie ma nawet jednego człowieka ze Śląska uważanego za eksperta w tej dziedzinie. Więc jedynym głosem jest ten związków zawodowych.
Rząd od lat nie prowadzi żadnej konstruktywnej, otwartej rozmowy o Śląsku i nie ma na ten region jakiegokolwiek pomysłu – to fakt. O „Programie dla Śląska”, abstrahując od jego treści, nie pamiętają chyba nawet jego autorzy. Ale sedno problemu jest gdzie indziej: z obozu władzy ciągle wychodzą obietnice bez pokrycia, które dają fałszywe nadzieje górnikom i rozbudzają ich oczekiwania – wspomniałem wcześniej słowa o węglu, który przez następne 200 lat miał być motorem polskiej gospodarki. To krańcowo nieodpowiedzialne i cyniczne, przeliczone tylko na doraźne zyski polityczno-wyborcze. A zarazem to pułapka, bo działacze związkowi starają się – co dość naturalne – wykorzystywać te deklaracje do własnych celów.
Związki praktycznie przejęły rolę „ministerstwa górnictwa”: piszą ustawy, kształtują politykę energetyczną państwa, nie wspomnę o ich roli w procesach kadrowych. Recenzują też proces transformacji. Jak to wpływa na jego szanse i społeczny odbiór? Zaznaczmy przy tym, że społeczne poparcie dla górnictwa jest na Śląsku chyba rekordowo niskie – wspomnijmy protesty przeciwko budowie nowych kopalń w Rybniku i Mysłowicach.
Związki zawodowe, spółki skarbu państwa, partia rządząca i rząd – wszystko to coraz bardziej zlewa się w jedno i coraz mniej próbuje się nawet udawać, że istnieje jakiś rozdział ról, zadań czy odpowiedzialności. Jednocześnie to coraz mocniej rozjeżdża się z odczuciami mieszkańców Śląska. Ludzie tu nie tylko nie chcą nowych kopalń – nie chcą kolejnych szkód górniczych i zapadających się domów; nie chcą więcej chorować i umierać w wyniku smogu – a wśród 10 miast w Europie najbardziej zagrożonych z tego powodu śmiertelnością, aż 3 są w naszym województwie. I w końcu – nie chcą być wytykani palcami za to, że każda Polka i Polak co roku dopłaca do nierentownych kopalń.
Ale jeszcze trochę to potrwa – związki podpisały się z rządem pod likwidacją górnictwa do 2049 roku. Umowa społeczna zakłada – w uproszczeniu – dokładanie z budżetu państwa do wydobycia węgla przez blisko 3 dekady. Czy Komisja Europejska może zgodzić się na coś tak takiego?
Odwrócę to pytanie: czy my, jako społeczeństwo, możemy się zgodzić na coś takiego? Czy ma to sens? Czy przez 30 lat właśnie w ten sposób chcemy wydawać nasze wspólne pieniądze? Czy tak widzimy przyszłość naszych dzieci? Tyle, że władza nikogo o nic nie pyta – metodę faktów dokonanych stosuje zarówno wobec górników i ich bliskich, jak i reszty obywateli. Gdy mój rząd brał się za reformę górnictwa, przygotowania zaczęliśmy przed wyborami. Prowadziliśmy dialog, ale sprawę stawialiśmy jasno: trzeba wygasić nierentowne kopalnie, ale zapewnić przyszłość górnikom. I był efekt: w ciągu 2 lat – w zasadzie bez strajków – wygasiliśmy 22 kopalnie, a na własną prośbę odeszło z górnictwa 100 tysięcy osób, zaś sama branża przez lata była znów dochodowa. Nie byliśmy w Unii, więc nie mieliśmy praktycznie żadnych środków z zewnątrz na wsparcie tej transformacji. Ale udało się – była determinacja, rzetelny plan i wicepremier Janusz Steinhoff, który wcielał go w życie. A dziś? Determinacji nie ma, plan jaki jest – każdy widzi, i jest – powołany w trybie awaryjnym – nowy wiceminister.
Rząd zapowiadał porozumienie w sprawie umowy z KE do końca roku, m.in. po to, by Polska Grupa Górnicza nie zbankrutowała. Po pół roku wstępnych negocjacji, Polska nie rozpoczęła jeszcze właściwego procesu notyfikacyjnego i trudno liczyć, że zacznie przed nadejściem roku 2022. Jak planować transformację w tych ciągłych kryzysowych warunkach – zapaści górnictwa i spółek energetycznych?
Wydaje się, że to klasyczna gra na czas: im później wystąpimy o formalną notyfikację, tym później usłyszymy zapewne od Komisji Europejskiej, że w tej formie nie ma na to szans i tym później trzeba będzie usiąść ze związkowcami do ponownych negocjacji. Nie widzę innego wytłumaczenia czemu umowę ogłoszono we wrześniu ubiegłego roku i do grudnia 2021 r. nic się z nią – tak naprawdę – nie wydarzyło! A jeśli chodzi o dramatyczną kondycję górnictwa i spółek – paradoksalnie, mogłoby to sprzyjać bardziej zdecydowanym, odważnym, szybkim decyzjom w zakresie transformacji energetycznej. Cały czas wracamy jednak do tego samego: trudno to robić, gdy jeszcze niedawno roztaczało się świetlane wizje przed górnikami, licząc na ich głosy. Miały być złote góry, a będą – co najwyżej – góry węgla na zwałach.
Ale czy transformacja Śląska planowana takimi narzędziami, jak Fundusz Sprawiedliwej Transformacji (FST), nie jest zadaniem dużo trudniejszym, niż można było przewidzieć? Tym bardziej, że samorządy, na których ciążyć będzie duża odpowiedzialność w tym procesie, są dziś finansowo i zadaniowo obciążone polityką rządu oraz jej generalną filozofią.
Po pierwsze ten Fundusz – i mówię to jako jego pomysłodawca – nigdy nie był instrumentem, który miał cudownie rozwiązać wszystkie nasze problemy. Chodziło o wsparcie nowymi, dodatkowymi środkami – i to nam się udało: Polska to największy beneficjent FST i otrzyma z niego ok. 16,5 mld zł. A jeszcze w ubiegłym roku na stole leżała propozycja, by było to niemal 40 mld zł – niestety premier, zamiast bronić tych pieniędzy dla Polski, wolał zwalczać, zresztą bez sukcesów, mechanizm wiązania wypłat z budżetu UE z przestrzeganiem praworządności. Po drugie – znajmy miarę. Na elektrownię węglową w Ostrołęce, która od początku nie miała racji bytu i dziś ją rozbieramy – stać nas było, by wyrzucić ok. 1,5 mld zł; odbudowa Pałacu Saskich to – na dziś – 2,5 mld zł; w szczycie pandemii koronawirusa na tzw. media publiczne władza lekką ręką dała 4 mld zł. I kiedy ktoś – by nam pomóc – daje ponad 16 mld zł, przedstawiciele partii rządzącej mówią, że to ochłapy i kpina. Myślę, że to nie z Unią jest coś głęboko nie tak. Traktowanie pieniędzy podatników – obojętnie krajowych czy europejskich – jak żetonów, powinno dyskwalifikować z życia publicznego.
No właśnie – czy w Brukseli nie ma obaw, że pieniądze na transformację zostaną po prostu zmarnowane?
Dlatego, by sięgnąć po te środki, każdy kraj musi przedstawić Komisji Europejskiej Terytorialny Plan Sprawiedliwej Transformacji, przygotowany we współpracy z samorządami, z dokładnym określeniem wyzwań i ich skali oraz celów i programu szczegółowych działań. Sam obowiązek przygotowania tych planów to zresztą również, moim zdaniem, wartość dodana Funduszu – skłania państwa i regiony do myślenia o transformacji w sposób systemowy, do szukania synergii np. z innymi funduszami unijnymi czy tzw. inteligentnymi specjalizacjami, które dany region już rozwija. A bez takiego podejścia dowolne kwoty będą zawsze niewystarczające. Jeśli myślimy poważnie o tym, by czerpać z Funduszu Sprawiedliwej Transformacji także po 2027 r. – jest na to realna szansa, ale musimy, jako Polska i jako Śląsk, przygotować poważny, solidny plan i sumiennie się z niego wywiązać.
Śląsk pożegna się z węglem w 2049 roku, jak zapisano w rządowych dokumentach czy szybciej? Jaka będzie cena tego szybszego scenariusza, którego – w aspekcie energetycznym, gospodarczym i społecznym – wielu się obawia?
Uważam, że 2049 jest nie do obrony pod każdym względem: ekonomicznym, klimatycznym, środowiskowym, społecznym, naszych zobowiązań międzynarodowych i unijnych. Wiedzą o tym rządzący, wiedzą związkowcy i– mówiąc szczerze – nie wiem skąd w ogóle ta data się wzięła. To jednak, czego najbardziej bym się obawiał, to nie przyśpieszenia tego terminu lecz upartego trwania przy nim, ewentualnie przy lekko skorygowanej, ale równie nierealistycznej dacie. Oznaczać to bowiem będzie, że wszystko posypie się w sposób zupełnie niezaplanowany i niekontrolowany. Nie będzie czasu na wdrażanie nowych planów i inwestycji w regionach, górnicy nie będą mieli gdzie pójść. I to dopiero byłaby katastrofa energetyczno-gospodarczo-społeczna.
Jaki będzie Śląsk bez węgla? Co w zamian? Od kogo powinno to zależeć i gdzie szukać inspiracji?
Inspiracji warto szukać, ale myślę, że powinniśmy mieć mniej kompleksów i więcej wiary we własne możliwości. Nawet gdy – w wyniku reform mojego rządu – górnictwo opuściło 100 tysięcy pracowników, bezrobocie w całym regionie było zawsze sporo niższe od średniej krajowej. Dziś jest 2. najniższe w Polsce i mamy 4. najwyższe PKB na mieszkańca. A gdy przewodnicząca Komisji Europejskiej, Ursula von der Leyen, prezentowała na sesji plenarnej Parlamentu Europejskiego jesienią 2019 r. Europejski Zielony Ład, jako modelowy – w skali europejskiej – przykład udanej i mądrej transformacji podała Katowice. Oczywiście pan wie, ja wiem, w Brukseli też wiedzą, że w Katowicach jest również taka dzielnica jak Załęże, jest Bytom, Ruda Śląska czy Świętochłowic, gdzie wyzwania nadal są spore. Ale – wierzę w to głęboko – tam również się uda. Mamy – na poziomie regionu – celnie sformułowane wspomniane już inteligentne specjalizacje: energetyka, medycyna, technologie informacyjno-komunikacyjne, zielona gospodarka i przemysły wschodzące. I sądzę, że to one mogą być kołem napędowym rozwoju Śląska w następnych dekadach.
Materiał informacyjny sponsorowany przez Grupę EPL w Parlamencie Europejskim