Ostatnie dekady nie były zbyt szczęśliwe dla bytomskich zabytków. W tym czasie spalono drewniany kościółek św. Wawrzyńca w Parku Kachla, wyburzono kwartał przy pl. Kościuszki, trzy browary, rzeźnię miejską, kilka kopalni, ratusze na Rozbarku i w Miechowicach oraz kilkaset kamienic w całym mieście. W ostatnich latach najgłośniejsze były przypadki rozbiórki ogromnej kamienicy przy ul. Chorzowskiej 2 oraz pierwszej górnośląskiej zajezdni tramwajowej przy ul. Witczaka.
Z kolei te obiekty, które przetrwały do dzisiejszych czasów są bezmyślnie zarządzane, a służby konserwatorskie zaskakująco bezradne. Co rusz dochodzi do zastępowania zabytkowej stolarki okiennej i drzwiowej tanimi zamiennikami, często w ogóle niepodobnymi do oryginałów. Znikają rzeźby, witraże, piece, zdobione balustrady i bramy oraz wiele innych elementów. Zarówno miejscy, jak i prywatni zarządcy ani myślą konsultować się w tych kwestiach z konserwatorem, prawdopodobnie licząc na to, że nikt nie zauważy. W ten sposób tutejsze zabytki stopniowo tracą na autentyczności, a tym samym na wartości.
Pomimo, że w przyszłym roku całe miasto będzie się szczycić 760-leciem praw miejskich, zabytki zdają się być dla magistratu wyłącznie problemem, a nie szansą na rozwój i sposobem na odróżnienie się od innych. Przykładem jest wspomniana zajezdnia. Choć biuro miejskiego konserwatora zabytków wiedziało o zamiarach jej rozbiórki, to w żaden sposób nie zainterweniowało. Fakt ten jest tym bardziej szokujący, gdy weźmie się pod uwagę, że kilka lat wcześniej uznano ten obiekt za istotny, wpisując go do gminnej ewidencji zabytków i obejmując go ochroną poprzez zapisy Miejscowego Planu Zagospodarowania Przestrzennego - jak się okazało, tylko w teorii. Za chichot losu można uznać decyzję autorów najnowszego przewodnika po Bytomiu o umieszczeniu zajezdni na jednej z tras. Niestety chwilę przed jego wydaniem budynek zrównano z ziemią i nie zdążono nanieść korekty. Część spacerowiczów może się więc zdziwić, gdy pojedzie we wskazane miejsce, a zamiast stuletniej hali zobaczy nowiusieńkiego Lidla.
Lekceważące podejście do ochrony zabytków przejawia się w projekcie przyszłorocznego budżetu gminy. Na ochronę zabytków zapisano w nim kwotę 100 tys. zł, w tym 40 tys. zł na dotacje. Każdy dorosły obywatel naszego kraju może szybko skalkulować, że za takie pieniądze nie da się wiele zrobić, tym bardziej w mieście posiadającym największą starówkę na Górnym Śląsku.
Przeznaczając tak skromne środki na zabytki skazuje się je na dalszą degradację, a w dalszej perspektywie unicestwienie. Jeśli władze Bytomia nie zwiększą nakładów i nie zmienią swojego podejścia, to kolejne jubileusze mogą nie mieć już sensu. Bez zabytków Bytom przestanie mieć historyczny charakter, stając się bliźniaczym dla miast o znacznie krótszych, mniej interesujących dziejach. Szansą na zmianę kursu jest obiecane specjalne 100 mln euro z Unii Europejskiej na rewitalizację, lecz będzie to zależeć od priorytetów, jakie wyznaczą władze.