Akcję usuwania roju pszczół sprzed budynku Urzędu Miasta, sfotografowała urzędniczka z Wydziału Kultury Katarzyna Michalska. "Ależ to było ekscytujące! W centrum miasta! Ba! Pod budynkiem, w którym pracuję! Cudowny, piękny wypełniony napięciem i ogromem pracy - rój! Prawdziwy rój pszczół! Najpierw przyjechali panowie strażacy szybko powiadomieni przez czujne osoby, a potem Urszula Mazurowska, czyli Ule Uli. Ubrała twarzowe wdzianko i pozamiatała! Trochę to trwało, a ja nie mogłam oderwać oczu i przestać się zachwycać. Stare prawo pszczelarzy mówi - kto znalazł rój ten ma rój." - pisała na swoim profilu na Facebooku.
Rozmowa z pszczelarką Urszulą Mazurowską, autorka bloga Ule Uli:
Bytomski.pl: Czy takie sytuacje, że rój pszczół jest w samym centrum miasta, zdarzają się często?
Urszula Mazurowska: Raczej nie, akurat w maju następuje bardzo silny rozwój rodzin pszczelich. Jeśli pszczelarz sumiennie zajmuje się swoją pasieką, jest w stanie zaobserwować moment, gdy powinno się rodzinę pszczelą podzielić, by nie doszło do wyrojenia.
Czy te pszczoły z ulicy Smolenia to były dzikie pszczoły? Same się tam zalęgły?
To są pszczoły miodne. Nie ma czegoś takiego, jak pszczoły, które sobie same latają, bo pszczoły w Polsce są zarażone warozą. Jeśli istnieje rodzina pszczela nieleczona przeciwko warozie, to maksymalnie jest w stanie przeżyć jeden rok. To, że gdzieś pojawiają się pszczoły swobodnie przemieszczające się, to znaczy, że opuściły jakiś ul. Taki rój jest w stanie przelecieć olbrzymie odległości, nie kilometr, a znacznie więcej. W ubiegłym roku też były rójki w centrum miasta, np. na ulicy Dworcowej, niedaleko Urzędu Pracy. To się zdarza, to jest normalna rzecz o tej porze roku.
Na czym polega pani praca, gdy jest pani wzywana do takiego roju? Musi pani zebrać pszczoły z tego miejsca?
Tak, muszę zebrać pszczoły z miejsca, gdzie mogą one stanowić zagrożenie dla ludzi.
Jakie mogą stanowić zagrożenie?
Same pszczoły nie zaatakują ludzi. Jeżeli ktoś ciekawski podejdzie, ściśnie jedną pszczołę, pozostałe potraktują to jako atak. Odpowiedzą kontratakiem.
Umieszcza pani te pszczoły w kartonowym pudełku?
Akurat takie miałam pod ręką. To jest tzw. transportówka kartonowa, ale mogą być rojnice z drewna, ze styropianu.
Ile potrwała ta operacja?
Godzinę.
Strażacy panią wzywają, jak zdarza się taka sytuacja?
Różnie to bywa, czasami strażacy są w stanie sami zdjąć rój, bo mają odpowiednie wyposażenie. Tutaj stwierdzili, że będzie lepiej, jeśli pszczelarz to zdejmie, i zadzwonili do mnie.
Pani ma swoje ule?
Zajmuję się pszczelarstwem od pięciu lat, a swoją pasiekę mam od trzech lat. Jedną w Bytomiu, na Szombierkach, drugą na wsi, pod Tarnowskimi Górami. Pracuję też zawodowo, nie zajmuję się pszczelarstwem zawodowo.
Jakie było najdziwniejsze miejsce, z którego zbierała pani roje pszczele?
W ubiegłym roku jeden rój był na przyłączu prądu. Inny był osadzony nad McDonalds'em, był na wysokości trzeciego piętra. Tego roju nie byłam w stanie zebrać, bo musiałabym mieć sprzęt wspinaczkowy. Nie trzeba się obawiać takich rojów. Jeśli pszczoły stwierdzą, że nie mają warunków do rozwoju, polecą dalej. Pszczoły nie atakują ludzi bez powodu, nie należy panikować.
Pszczoły, które pani zebrała z centrum Bytomia, wywiozła pani do swojej pasieki?
Tak, do tej pod Tarnowskimi Górami. One teraz przechodzą kwarantannę. Muszę odczekać, aż same pozbędą się tego pasożyta. Nie mogę sobie pozwolić na ryzyko przeniesienia choroby do mojej pasieki.
Fot. Katarzyna Michalska