Za styczeń 1880 roku górnicy kopalni „Radzionków” (Radzionkaugrube) otrzymali wypłatę o jedną piątą niższą niż poprzednio. Na wieść o tym 14 lutego po południu górnicy zmusili do ucieczki kasjerów kopalnianych i przejęli z zakładowej kasy 20 tysięcy marek. Mimo obecności żandarmów poturbowali też kierowników ruchu i nadsztygarów. Spokój zaprowadziły dopiero o 21 wieczorem oddziały wojska z Bytomia i Królewskiej Huty. Górnicy nie stawiali oporu.
Pismo „Katolik” ubolewało: „Przyszło do poważnych, pożałowania godnych wykroczeń ze strony robotników górniczych. (…) Gdy się ściemniło, wybuchł rozruch w gospodzie, przy czym rozbijano okna i meble gospody oraz sponiewierano kilku urzędników. Aby stłumić rozruch, sprowadzono siłę zbrojną z komendantury bytomskiej i odział huzarów z Królewskiej Huty. Wkrótce też przywrócono spokój i aresztowano kilka osób”.
Sprawa odbiła się echem aż w Berlinie. Minister spraw wewnętrznych Rzeszy pisał do cesarza: „Z żalem muszę meldować, że wczoraj po południu podczas wypłaty w kopalni Radzionków koło Szarleja zbuntowało się kilkuset robotników, zaatakowało czynnie i znieważyło urzędników oraz żandarmów, zrabowało z kasy cechowej sumę 20 tysięcy marek i zdemolowało budynek cechu”.
Jak zwrócił uwagę prof. Stanisław Michalkiewicz prawdopodobnymi liderami buntu byli górnicy najkrótsi staże. Otóż dobra koniunktura na węgiel spowodowała zwiększenie liczby pracowników kopalni od 560 jesienią 1879 roku do ponad 1000 właśnie w lutym. I nie chcieli oni godzić się na obniżki płac.
Wśród 51 osób oskarżonych o udział w zaburzeniach, było m.in.:
- 28 szleprów,
- 11 rębaczy,
- żona jednego z górników.
43 osoby skazano na karę więzienia lub domu karnego.
A kilka lat później poeta Jan Kasprowicz tak pisał na łamach „Przeglądu Społecznego", że „zdolność kategorycznych żądań nie leży we krwi Górnoślązaka, jest on z natury dobroduszny”. Jakoś tak zakorzeniał się mit potulnego Ślązaka. I wielu weń uwierzyło - albo starało się go wypromować.