Krystian Gdowka współwłaściciel spółki Marketing, ni w ząb nie potrafi zrozumieć dlaczego kontrolerzy ze skarbówki przez 10 lat i w sumie 120 inspekcji w tym czasie nie widzieli niczego zdrożnego w papierach firmy, a teraz nagle wszystko się zmieniło, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
- Nie możemy zrozumieć, dlaczego urzędnicy skarbówki postanowili zabić firmę, która rocznie płaciła 6-7 milionów podatku dochodowego - dziwi się Krystian Gdowka.
Ale już spokojnie na rozwój wypadków, jak to miało miejsce w ostatnich latach, nie zmierza czekać. Przedstawiciele spółki Marketing z Gliwic postanowili napisać do Ministerstwa Finansów i poprosić tamtejszych urzędników, żeby przyjrzeli się wyjątkowej nadgorliwości pracowników śląskiej skarbówki.
Marketing, czyli z nieba do piekła
Marketing działał do tej pory bardzo prężnie: rocznie reeksportował około 9 tys. pojazdów rocznie. Teraz firma nękana prze kolejne kontrole skarbowe, które do tej pory nic jednak nie wykazały, jest na skraju bankructwa. Mimo, że ok. 120 inspekcji wykonanych na przestrzeni ostatniej dekady nic nie wykazały. Wszystko zmieniło się w lutym i marcu 2020 r. Skutki przeprowadzonych wtedy kontroli spółka odczuwa do dziś. Urzędnicy ze skarbówki zakwestionowali wtedy zasadność zwrotu 17 mln VAT-u.
- A cały model biznesowy, na którym od początku opiera się działalność spółki, uznali za karuzelę vatowską - wspomina Krystian Gdowka.
Tylko dlaczego to nie przeszkadzało inspektorom podczas poprzednich kontroli, a zaczęło teraz? Szefowie Marketingu oczekują odpowiedzi od resortu finansów.
https://www.youtube.com/watch?v=EwqYlNJGg2I
A może urzędnicy tego nie rozumieją?
Już wcześniej mówiło się, że to wszystko sprawka jednego urzędnika z Urzędu Skarbowego w Gliwicach, który uparł się, że na spółkę Marketing coś w końcu znajdzie. Ale możliwy jest też inny powód tego całego zamieszania skarbowego wokół firmy z Gliwic.
- Z protokołów pokontrolnych wynika, że urzędnicy nie rozumieją specyfiki rynku motoryzacyjnego i reguł reeksportu - uważa Krystian Gdowka.
Koncernom motoryzacyjnym zależy na jak największej kontroli nad cenami, dlatego z góry szacują ile pojazdów ma być sprzedanych na danym rynku i tylko tyle albo aż tyle samochodów trafia do dealerów. Ile to wyjdzie na koniec konkretnie - zależy od danego kraju. Efekt jest taki, że w Polsce dealerzy dwoją się i troją, żeby upłynnić na lokalnym rynku towar, bo mogą utracić prawo do handlu daną marką. Sprzedawać na innym rynku nie mają prawa. A Niemcy, czy Francuzi chętnie kupiliby samochody, które stają na placach w Polsce, czy Czechach, bo jest im wszystko jedno jaką droga dotrze do nich nowe auto. I tu wkracza firma Marketing.
Najprościej rzecz ujmując reeksporterzy skupują auta, których nie są w stanie sprzedać dealerzy i wysyłają je do krajów, w których klienci nie mogą pożądanej marki i modelu kupić. Zarabiają dzięki temu, że dealerzy chcąc sprzedać zalegające pojazdy dają tzw. upusty dealerskie - tłumaczy współwłaściciel spółki Marketing.
Tak się dzieje w całej Europie
Pamiętać przy tym należy, że hurtowy zakup aut nie daje takich zniżek, jak kupno pojedynczych lub kilku egzemplarzy. Dlatego reeksporterzy tworzą sieci pośredników, którzy kupują samochody od dealerów i za niewielką prowizję przekazują je do dalszej sprzedaży. Jak słyszymy od ekspertów: nie jest to praktyka stosowna tylko na rynku polskim. Tak dzieje się w całej Europie od lat pięćdziesiątych XX w. i nazywa się to rynkiem równoległym.
Inspektorzy skarbowi z Gliwic mają jednak zgoła odmienne zdanie. Uznali, że firma Marketing może sama dokupować samochody od dealerów, a pośrednicy to w istocie słupy, dzięki którym spółka wyłudza zwrot podatku VAT-u.
- To bujda na resorach i chcemy to jak najszybciej udowodnić - mówi Krystian Gdowka.
fot. Adrian Grycuk / Wikipedia