W piątek, 12 lipca, tuż przed godziną 10, Wojewódzki Sąd Administracyjny w Gliwicach unieważnił uchwałę w sprawie zwolnienia Leszka Jodlińskiego ze stanowiska dyrektora Muzeum Górnośląskiego. Jak sprawę komentuje bezpośrednio zainteresowany rozwojem wypadków?
- Komentarz jest prosty. Uchwała jest unieważniona. Czekam na pisemne uzasadnienie i wkraczam na drogę sądową. Na tym etapie cofnęliśmy się do rzeczywistości 27 lutego, sprzed zwolnienia. Odczuwam satysfakcję, iż sprawiedliwości stało się zadość. Sąd wyraził miażdżącą opinię dotyczącą formalnych i merytorycznych naruszeń prawa. Droga postępowania przed sądami będzie trwała. To wzmocnienie i utwierdzenie w ocenie nieetycznego postępowania sprawców tej sytuacji - przyznaje Leszek Jodliński.
Decyzja sądu oznacza, że zasadniczo dokument, na podstawie którego odwołano dyrektora Muzeum Górnośląskiego jest nieważny, zatem stosunek pracy nie został rozwiązany. Zarząd województwa oczywiście może się teraz odwołać do Naczelnego Sądu Administracyjnego. Czy tak się jednak stanie? Tego jeszcze nie wiemy, ponieważ nie udało nam się dziś skontaktować z biurem prasowym urzędu marszałkowskiego, a na odpowiedzi na przesłane pytania czekamy.
Przypomnijmy, że Leszek Jodliński został dyrektorem Muzeum Górnośląskiego w Bytomiu w 2016 roku. Natomiast zanim objął tę funkcję, w latach 2008 - 2013, kierował Muzeum Śląskim w Katowicach, nadzorując m.in. budowę nowej siedziby placówki. Kontrakt w Muzeum Górnośląskim miał obowiązywać do 2024 roku. Jednakże pod koniec lutego tego roku Jakub Chełstowski, marszałek województwa śląskiego, odwołał go ze stanowiska, a jako oficjalny powód podano konflikt z załogą. Mogło chodzić najprawdopodobniej o spór z funkcjonującymi w instytucji związkami zawodowymi. Michał Fijałkowski z urzędu marszałkowskiego precyzował wówczas, że powodem decyzji marszałka były ciągłe konflikty dyrektora z załogą oraz niewłaściwe zarządzanie majątkiem muzeum. Jego obowiązki przejęła wówczas Iwona Mohl, dotychczasowa zastępczyni dyrektora. Jodliński już wtedy zapowiadał, że sprawa trafi do sądu. Podkreślał, że nie przedstawiono mu żadnych zarzutów, a o swoje prawa miał zamiar walczyć przed wymiarem sprawiedliwości.