Nieprawidłowości w BPK. Bartyla się tłumaczy

Były prezydent zabrał głos w sprawie kontroli Najwyższej Izby Kontroli w Bytomskim Przedsiębiorstwie Komunalnym. Jego zdaniem, gdyby NIK znalazła dowody na popełnienie przestępstwa, to zgłosiłaby je do prokuratury. Tymczasem izba rzeczywiście przygotowuje się do złożenia zawiadomienia.

Byt bartyla vienna

W zeszły piątek nowe władze miasta przedstawiły zawartość ostatniego z trzech Wystąpień Pokontrolnych sporządzonych przez NIK. 150-stronicowy dokument szczegółowo opisuje wszystkie stwierdzone nieprawidłowości w BPK w okresie od 2012 do 2017 roku. Kontrolerzy ujawnili niegospodarność na ogromną skalę. Największa miejska spółka wydawała wielkie środki (w sumie kilkadziesiąt milionów złotych!) na działalność, która nie wpisywała się w jej profil i podejmowała się niekorzystnych inwestycji, natomiast zarząd otrzymywał wynagrodzenia oraz odprawy i odszkodowania, które mu się nie należały. W ocenie NIK do przypadków niegospodarności w BPK doszło wskutek presji ówczesnych władz miasta, aby wykorzystywać zasoby spółki w sposób niezgodny z jej ekonomicznym interesem.

By odnieść się do tych zarzutów były prezydent zorganizował konferencję prasową w Villi Vienna przy ul. Wrocławskiej. - Artykuł 63. Ustawy o Najwyższej Izbie Kontroli mówi, że jeżeli kontrolujący podejmą informacje w wyniku kontroli, że istnieją przesłanki, że zostało popełnione przestępstwo, to sa zobowiązani skierować sprawę do organów ścigania - tłumaczył Damian Bartyla. - W raporcie NIK-u nie ma takiej informacji, że NIK podjął taką decyzję, że te naruszenia są tak ewidentne, że zostało popełnione przestępstwo - stwierdził.

Okazuje się, że były prezydent był w błędzie, bo izba jednak powiadomi odpowiednie służby. - Wyniki kontroli w Bytomiu są porażające. Skala, charakter i waga nieprawidłowości, głównie w zakresie finansów, ale także w odniesieniu do nadzoru nad spółkami obliguje Najwyższą Izbę Kontroli do skierowania zawiadomienia do prokuratury o podejrzeniu popełnienia przestępstwa - powiedział TVP Katowice Przemysław Witek z NIK.

Damian Bartyla wyjaśniając decyzje o udzielaniu BPK darowizn i pożyczek (z których znaczna część nie została spłacona) Polonii Bytom zrzucał winę na swoich poprzedników. Były prezydent podkreślił, że miasto zaangażowało się kapitałowo w klub za rządów Piotra Koja i Haliny Biedy. Zakład Budynków Miejskich wykupił wówczas wierzytelności Polonii, a następnie zamieniono je na akcje i tym samym miejska spółka stała się współwłaścicielem klubu. Dokonał tego ówczesny prezes ZBM Arkadiusz Kocot, który obecnie kieruje BPK. - Przecież miasto stając się udziałowcem klubu zobowiązane jest go utrzymywać, dbać o jego rozwój, zapewniać właściwe warunki do funkcjonowania. I kto ma to robić, jak nie miasto, przez spółki miejskie - argumentował Bartyla. - Uważam, że te środki były wydawane na miarę możliwości finansowych tych spółek i nie nastąpiło tutaj zagrożenie ich bieżącego funkcjonowania - mówił ex-prezydent.

Zgoła innego zdania jest Najwyższa Izba Kontroli. W jej raporcie czytamy: "Kondycja finansowa Spółki w latach 2012-2017 była niekorzystna o czym świadczyły wysokie straty finansowe netto oraz niskie wskaźniki płynności finansowej. Poprawie sytuacji ekonomicznej Spółki nie służyło jej zaangażowanie w udziały lub akcje innych podmiotów, w szczególności uwzględniając ich późniejszą likwidację, upadłość bądź udzielane im przez BPK wsparcie finansowe, m.in. w formie pożyczek. Istotną przyczyną ponoszenia ujemnych wyników na podstawowej działalności Spółki był wysoki poziom kosztów ogólnozakładowych (pośrednich), które wiązały się m.in. z zaangażowaniem BPK w działalność inwestycyjną, sponsoringową i pożyczkową, ocenioną przez NIK jako niegospodarną".

W kwestii wynagrodzeń członków zarządu BPK były prezydent tłumaczył się, że nie miał wiedzy na ten temat. - Kwestia wypłaty tych odpraw, czy one się należały czy nie należały, to nie jest kompetencja prezydenta miasta. Pełniąc urząd nie miałem wiedzy, że zostały zapłacone te odprawy - mówił gospodarz wtorkowej konferencji. Jego zdaniem nowy zarząd spółki może łatwo odzyskać nienależnie przyznane odprawy, lecz w opinii prezydenta Mariusza Wołosza może być to trudne, gdyż te roszczenia mogą wkrótce się przedawnić. - Szereg takich zarzutów nie ma takiego ciężaru gatunkowego - bagatelizował sprawę Bartyla. Natomiast jak podaje NIK, w badanym okresie dokonano wypłat wynagrodzeń w sposób niegospodarny oraz z naruszeniem prawa na łączną kwotę aż 269,9 tys. zł.

W temacie studni w Tarnowskich Górach Damian Bartyla wyjaśniał, że celem tego zakupu miało być uniezależnienie Bytomia od dostaw z Górnośląskiego Przedsiębiorstwa Wodociągów i w efekcie obniżenie cen wody. BPK miało pozyskać dotację z Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska na budowę rurociągu do Bytomia, ale ostatecznie do tego nie doszło i dziś nie ma już możliwości pozyskania tych pieniędzy. Spółka wydała więc ponad 15 milionów złotych na kupno ujęć, z których miasto nie ma dziś pożytku, a co gorsza, rokrocznie przynoszą straty (do dziś BPK straciło na nich już ok. 2 mln zł). W zeszłym roku nasza redakcja dotarła do aktualnej wyceny wartości studni, według której są one dziś warte jedynie 3,9 mln zł. To pokazuje, że BPK straciło na tej inwestycji ponad 10 mln zł, a straty cały czas rosną.

Zapytaliśmy Damiana Bartylę, dlaczego zdecydowano się na zakup ujęć oddalonych o kilkanaście kilometrów od naszego miasta, podczas gdy spółka analizowała pomysł budowy własnych studni na terenie Bytomia, co według szacunków miało być tańszym rozwiązaniem. - Ta woda miała być w Suchej Górze, o tym się mówi w Bytomiu od wielu lat. Były prowadzone odwierty, również przez podmioty prywatne, jednak do dzisiaj nikt tej wody tam nie znalazł - odpowiedział nam były prezydent.

Prezydent odniósł się również do kwestii zakupu terenu przy Centrum Handlowym M1, gdzie później dochodziło do składowania nielegalnych odpadów. Wyjaśnił dziennikarzom, że w tamtym okresie miasto nie miało środków, aby przeprowadzić rekultywację tych działek, dlatego z uwagi na dobrą sytuację finansową BPK zdecydowano, że to ono podejmie się tego zadania. Z kolei NIK wykazała, że przedsiębiorstwo tylko na sam zakup nieruchomości musiało pożyczyć 13 mln zł z banku. A co z rekultywacją? Według ustaleń kontrolerów spółka wcale nie zamierzała jej finansować, ponieważ od początku planowano wydzierżawić grunt zewnętrznej firmie, która miała przeprowadzić prace we własnym zakresie. To samo mogło zrobić miasto i wtedy BPK nie musiałoby wydawać ponad 20 mln zł na zakup nieruchomości.

"Zdaniem NIK, faktyczną przesłanką nabycia przez BPK ww. nieruchomości Gminy było zasilenie budżetu Gminy Bytom - znajdującej się w trudnej sytuacji finansowej [...] Uzyskane przez Miasto Bytom wpływy ze sprzedaży ww. nieruchomości w łącznej kwocie 21 201 090,80 brutto byłyby niemożliwe do osiągnięcia bez zaangażowania się BPK w ich nabycie" - napisano w raporcie.

Były prezydent na swojej konferencji nie poruszył innych spraw przedstawionych w wynikach kontroli NIK jak np. wynajmowania przez BPK służbowej limuzyny dla wiceprezydenta, horrendalnych kosztów obsługi prawnej, wysokich wydatków na szkolenia, czy pożyczek dla Bytomsko-Radzionkowskiej Spółdzielni Socjalnej. Z pełną treścią wszystkich wystąpień pokontrolnych można zapoznać się pod poniższymi linkami:

- Wystąpienie pokontrolne 1
- Wystąpienie pokontrolne 2
- Wystąpienie pokontrolne 3

Subskrybuj bytomski.pl

google news icon