Tzw. Podatek Deszczowy został wprowadzony w Bytomiu w 2012 roku w celu sfinansowania kosztów utrzymania kanalizacji deszczowej. Decyzja miejskich władz stała się wówczas jednym z powodów, które zmobilizowały mieszkańców do udziału w referendum i skrócenia kadencji prezydenta oraz radnych. Ostatecznie sprawę rozwiązał Wojewódzki Sąd Administracyjny, który unieważnił uchwałę Rady Miejskiej dotyczącą Deszczówki uznając ją za niezgodną z przepisami.
Damian Bartyla po przejęciu władzy nie próbował już obciążać mieszkańców opłatą za utrzymanie kanalizacji deszczowej. Zamiast tego utrzymanie infrastruktury miało być finansowane z budżetu gminy. Bytomskie Przedsiębiorstwo Komunalne otrzymało pieniądze z tego tytułu tylko za 2013 rok. W kolejnych latach miasto już nie płaciło, a spółka była na minusie. W latach 2014 - 2017 straty na działalności związanej z odbiorem wód opadowych i roztopowych osiągnęły sumę 49 milionów złotych. - Chciałbym zapytać pana prezydenta kiedy zamierza uregulować opłaty za wody deszczowe i roztopowe, które winno do BPK wnosić miasto - zapytał na ostatniej sesji radny Michał Bieda. Odpowiedź na to pytanie nie została udzielona.
Po sześciu latach temat Deszczówki w Bytomiu powraca. Wraz z początkiem roku weszło w życie nowe Prawo Wodne, które nakłada na gminy w całym kraju podatek za odprowadzanie wód opadowych i roztopowych. Według obliczeń Bytomskiego Przedsiębiorstwa Komunalnego nasze miasto będzie musiało rocznie wpłacać do Państwowego Gospodarstwa Wodnego Wody Polskie prawie 2,5 mln zł. W związku z tym pojawił się pomysł przywrócenia opłaty w Bytomiu.
Sama eksploatacja infrastruktury deszczowej w skali roku kosztuje BPK 600 tysięcy złotych, jej remonty pochłaniają kolejne 300 tys. zł, natomiast podatek od nieruchomości płacony do kasy miasta to aż 2,8 mln zł. Oprócz tego spółka musi ponosić koszty amortyzacji, które wynoszą 6,3 mln zł. W sumie, razem z opłatami do Wód Polskich koszty BPK związane z kanalizacją deszczową wyniosą w tym roku prawie 13 milionów złotych. Tymczasem, jak wykazał głośny raport Deloitte, firma ma poważne problemy finansowe i nie jest w stanie w nieskończoność dokładać do infrastruktury deszczowej.
15 stycznia zarząd BPK podjął decyzję o wprowadzeniu opłaty za odprowadzanie wód opadowych lub roztopowych wynoszącej 5,15 zł za metr sześcienny wody na rok. Mają ją ponosić właściciele nieruchomości, z których deszcz spływa do kanalizacji należącej do spółki. Opłata będzie obliczana w odniesieniu do powierzchni dachów, placów, dróg i chodników. W tym celu BPK zamówiło zdjęcia lotnicze (tzw. ortofotomapę), dzięki którym jest w stanie określić powierzchnie z dokładnością do pięciu centymetrów. Opłata nie będzie naliczana za tereny, na których następuje naturalna retencja (np. trawniki). Dzięki Deszczówce firma zamierza uzyskać ok. 15 mln zł rocznie.
Na niedawnej sesji Rady Miejskiej prezes BPK, Kazimierz Bartkowiak, podał szacunkową opłatę, jaką poniesie wspólnota mieszkaniowa, w której zamieszkuje. Za budynek z 20 lokalami i dachem o powierzchni 200 m2 wspólnota będzie musiała zapłacić 672 zł na rok. Jednak niektóre wspólnoty są właścicielami również chodników i parkingów przylegających do ich budynków, więc w ich przypadku koszt Deszczówki będzie odpowiednio wyższy. W najgorszej sytuacji są spółdzielnie mieszkaniowe, które oprócz budynków posiadają wiele dróg, chodników i placów na terenie swoich osiedli. One zapłacą najwięcej.
Zarządy działających w Bytomiu spółdzielni mieszkaniowych nie zgadzają się z decyzją BPK o wprowadzeniu opłaty, gdyż uważają, że jest ona niesprawiedliwa. Szacują, że mieszkańcy budynków spółdzielczych z tytułu Deszczówki będą ponosić od 7 do 10 razy wyższe koszty, niż mieszkańcy wspólnot. Spółdzielcy chcą, żeby o podatku zadecydowała Rada Miejska, a kanalizacja deszczowa została oddana gminie. - Gdybyśmy deszczówkę z powrotem przekazali pod jednostkę miejską, czyli pod miasto, to wtedy koszty, które byłyby rozważane w kontekście mieszkańców byłyby niższe, bo na pewno nie byłby brany pod uwagę podatek od nieruchomości i amortyzacja - argumentował na sesji Andrzej Panek, prezes Bytomskiej Spółdzielni Mieszkaniowej.
Spółdzielnie mają nadzieję, że gdy o Deszczówce będzie decydować Rada Miejska, to możliwe będzie znalezienie rozwiązania w kwestii opłat za ogólnodostępną infrastrukturę należącą do spółdzielni. - Przecież nie zamkniemy naszych dróg, nie zamkniemy placów zabaw ani parkingów mieszkańcom, którzy nie są spółdzielcami, mimo że mamy te tereny na własność - tłumaczył Andrzej Panek. - Uważam, że powinno to być tak uregulowane, że to prezydent będzie brał na swoje barki zwrot tych kosztów. Przecież zawsze jest możliwość ustalenia pewnych rekompensat. Wtedy zaczynamy sprowadzać to do jakiejś równości między wspólnotami, parafiami, spółdzielcami i wszystkimi podmiotami, które w tym mieście działają - mówił prezes BSM.
W ostrzejszym tonie wypowiadał się prezes Górniczej Spółdzielni Mieszkaniowej Marek Stalmach. - Proszę zwrócić uwagę na liczby. One są szalone! Piętnaście i pół miliona złotych, a trzysta plus sześćset będzie faktycznych robót. Proszę Państwa, to naprawdę będzie jakaś farsa - grzmiał z mównicy szef GSM odnosząc się do struktury kosztów utrzymania kanalizacji deszczowej przez BPK. Marek Stalmach, podobnie jak prezes BSM, jest zdania, że o deszczówce powinna decydować Rada Miejska.
Radni na razie przedyskutują sprawę na komisjach. Niewykluczone, że Deszczówką w Bytomiu znów zajmą się polskie sądy.
fot. Flavia Marques / Pexels.com