Damian Bartyla rządzi już Bytomiem niemal tak długo, jak Piotr Koj. Wówczas do zmiany na fotelu prezydenta miasta doszło w wyniku referendum, a iskrą, która wznieciła polityczny pożar było włączenie technikum elektronicznego z placu Klasztornego do bytomskiej samochodówki. 5 lat temu inicjatorzy musieli jednak zebrać 13 tysięcy podpisów, aby mogło dojść do głosowania. Teraz nie będzie to konieczne...
W czerwcu radni nie udzielili prezydentowi absolutorium z wykonania budżetu. Powodem była negatywna opinia Regionalnej Izby Obrachunkowej (pierwsza w historii Bytomia). W tej sytuacji zgodnie z przepisami Rada Miejska może zadecydować o przeprowadzeniu referendum w sprawie odwołania władz miasta.
Początkowo opozycja odrzucała tę opcję starając się szybszymi metodami doprowadzić do zmiany w ratuszu. Wielokrotnie apelowano do prezydenta, by podał się do dymisji, ale Damian Bartyla nie ugiął się pod presją. Próbowano również przekonać wojewodę Jarosława Wieczorka o zwrócenie się do premier Beaty Szydło o wprowadzenie rządowego komisarza do miasta. Dziś już wiadomo, że nie jest to możliwe, więc pozostało jedynie referendum.
Bardzo prawdopodobne, że uchwałę dotyczącą głosowania mieszkańców w sprawie odwołania władz poprą wszystkie ugrupowania polityczne, włącznie z Bytomską Inicjatywą Społeczną. Członkowie prezydenckiego klubu są przekonani, że referendum nie ma szans powodzenia, Damian Bartyla pozostanie na swoim stanowisku, a tym samym opozycja się skompromituje. Aby wyniki głosowania były ważne, do urn musi pójść co najmniej 30% uprawnionych, tymczasem frekwencja w ostatnich wyborach wyniosła zaledwie jeden procent więcej.
Dziś fiasko referendum nie jest to już takie oczywiste. Z dnia na dzień coraz większe emocje wzbudza afera śmieciowa. Co rusz na jaw wychodzą kolejne lokalizacje nielegalnych składowisk, na które przedsiębiorstwa z całej polski, a nawet z zagranicy zwożą groźne dla środowiska odpady. Takie wysypiska znaleziono już m.in. na terenach byłej Huty Bobrek, w miejscu dawnego boiska KS Start przy Centrum Handlowym M1 oraz na gruntach w sąsiedztwie zakładów Orzeł Biały.
Bytomianie już dwukrotnie wyszli na ulice w proteście przeciwko przywożeniu do miasta niebezpiecznych odpadów. Sprawą zainteresowały się ogólnopolskie media, a Damian Bartyla znalazł się pod ostrzałem. Zarzuca mu się brak zdecydowanych działań i zwrócenie uwagi na problem dopiero w czerwcu, gdy temat podjęli dziennikarze. Ponadto telewizja TVN udowodniła, że nielegalne odpady trafiały również na tereny należące do jednej z gminnych spółek.
Śmieci zalewające Bytom mogą być dla Damiana Bartyli tym, czym dla Piotra Koja likwidacja Elektronika. Ekipa rządząca nieudolnie stara się przekonać opinię publiczną, że ratusz stara się rozwiązać problem składowania niebezpiecznych odpadów. W dodatku mieszkańcy Bobrka, którzy są najbardziej zaangażowani w tę sprawę, podważają wiarygodność władz wskazując, że mimo obietnic na teren przy ul. Pasteura nadal są przywożone transporty ze śmierdzącym załadunkiem.
Ostateczna decyzja zapadnie podczas dwudniowej sesji Rady Miejskiej zaplanowanej na 29 i 30 sierpnia. Na tym samym spotkaniu ma być kolejny raz omawiany problem nielegalnych składowisk.