Markety w Polsce rosną jak grzyby po deszczu. Korporacje już nie stawiają wielkich hipermarketów w dużych miastach, a zamiast tego budują znacznie więcej mniejszych obiektów, które są lokowane już nawet na terenach wiejskich i słabo zurbanizowanych. Ekspansja Biedronek, Lidlów i innych sieciowych dyskontów jest zmorą małych, lokalnych przedsiębiorców, którzy nie są już w stanie dalej uczestniczyć w rywalizacji o klienta z większymi konkurentami. Z krajobrazu miast znikają całe targowiska i sklepiki prowadzone przez mieszkańców od wielu lat - ich miejsce zajmują markety, które choć dają pracę, to podatki płacą w miastach, gdzie są zarejestrowane siedziby ich central.
Do zeszłego roku Sierakowice na Kaszubach były ostatnią gminą w Polsce, która przez te wszystkie lata wytrwale broniła się przed budową na swoim terenie sklepów wielkopowierzchniowych. Jej wójt otwarcie się tym szczycił i podkreślał, że dzięki temu w Sierakowicach rozwija się drobny biznes. W zaledwie 7-tysięcznej gminie przed dwoma laty istniało aż 148 sklepów. Walka wójta z wielkimi sieciami handlowymi była dobrze odbierana przez lokalną społeczność. Tadeusz Kobiela rządzi gminą od 1990 roku, a w ostatnich wyborach uzyskał aż 84% poparcia.
Zupełnie inne podejście do marketów prezentuje prezydent Bytomia Damian Bartyla. Praktycznie każdego roku w naszym mieście otwierany jest nowy market. W międzyczasie zlikwidowano targowiska przy ul. Korfantego i Batorego, a znaczną część powierzchni bazaru przy ul. Matejki Towarzystwo Budownictwa Społecznego przeznaczyło na parking strzeżony. Ulice w ścisłym centrum Bytomia pustoszeją, bo sklepy nie wytrzymują konkurencji z marketami. Liczba pustostanów w Śródmieściu jest przerażająca. Wolne są nawet lokale po remoncie i w dobrych lokalizacjach, jak np. przy Rynku lub ul. Dworcowej.
W styczniu Urząd Miejski na oficjalnej witrynie (!) zapowiadał rychłe otwarcie marketu przy ul. Konstytucji w Karbiu. Artykuł zilustrowano zdjęciem z wizytacji prezydenta i radnego Bytomskiej Inicjatywy Społecznej Krzysztofa Gajowiaka na budowie obiektu sieci Dino. Z kolei wczoraj ratusz opublikował na swojej stronie informację o otwarciu sklepu po budowie. Czerwoną wstęgę przeciął osobiście Damian Bartyla. Fotograf urzędu uchwycił w swoim obiektywie ceremonię otwarcia, przechadzkę prezydenta między regałami i jego rozmowę z pracownikami Dino - obrazki jak z początku lat 90. poprzedniego stulecia, lecz zarejestrowane w drugiej dekadzie XXI wieku.
- Cieszę się, że po latach starań udało się otworzyć w Karbiu centrum handlowe. Dzięki tej inwestycji mieszkańcy zaoszczędzą czas i pieniądze na dojazdach na zakupy do innych dzielnic - cytuje prezydenta autor urzędowej notki. Ratusz w swoim materiale zapowiada, że w dzielnicy ma powstać jeszcze jeden market. Inwestycja ma zostać zrealizowana u zbiegu ul. Konstytucji i Wrocławskiej. Z powodu planowanej budowy centrum handlowego wyburzono kamienicę, a w czerwcu miasto ogłosiło przetarg na przebudowę ulicy Karlika, by zapewnić dojazd do nowego obiektu, co będzie kosztować gminę ok. 2 miliony złotych.
Miasto jest zdeterminowane, aby budowano tu markety. Niestety ze strony ratusza nie widać podobnego zaangażowania we wsparcie lokalnych przedsiębiorców. Miasto nie garnie się do wymiany starych, spękanych i nierównych płyt chodnikowych, czy szpetnych, betonowych słupów oświetleniowych, aby klienci mogli bezpiecznie dojść do sklepu i zrobić zakupy. Drobni przedsiębiorcy muszą sobie sami radzić, natomiast korporacje płacące podatki poza Bytomiem mogą liczyć na szerokie wsparcie władz Bytomia. Tylko czy w takim kierunku powinien zmierzać rozwój naszego miasta?
fot. zrzut z ekranu strony www.bytom.pl