"Czarny poniedziałek" w Bytomiu rozpoczął się o 10:00 od oddania krwi przez uczestniczki manifestacji w szpitalu przy ulicy Żeromskiego. W południe bytomianki oraz wspierający ich mężczyźni zebrali się na Rynku, gdzie przygotowywali się do dalszych działań. Gdy grupa się zorganizowała, przeszła wspólnie do biura poselskiego Wojciecha Szaramy mieszczącego się przy ulicy Moniuszki.
Kobietom nie udało się jednak skonfrontować z politykiem Prawa i Sprawiedliwości. Na miejscu przyjął je szef biura poselskiego, Maciej Bartków, który nie chciał wdawać się z nimi w dyskusje. Nie zgodził się odpowiedzieć na pytanie co zrobiłby, gdyby jego żona poroniła, została przesłuchana przez Policję i następnie oskarżona na mocy proponowanych przepisów. Zamiast tego odtworzył zebranym nagranie kazania księdza Jerzego Popiełuszki wygłoszone przed laty w Bytomiu.
W związku z brakiem możliwości rozmowy z posłem, bytomianki przekazały jego reprezentantowi list, w którym wyraziły swoje niezadowolenie z faktu, iż Wojciech Szarama głosował za odrzuceniem obywatelskiego projektu ustawy zgłoszonego przez komitet "Ratujmy kobiety", podpisanego przez 250 tysięcy obywateli. W jego biurze pozostawiły również stos wieszaków, będących symbolem walki o prawa do aborcji.
Następnie protest przeniósł się na ulicę Dworcową. Na deptaku studenci Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej zaprezentowali performance zatytułowany "Slow motion", natomiast uczestniczki manifestacji nawoływały do rozpowszechnienia edukacji seksualnej, dostępu do antykoncepcji i wolności w decydowaniu o własnym ciele. Podczas zmian sygnalizacji świetlnej na placu Wolskiego bytomianki wielokrotnie przechodziły przez przejście dla pieszych z transparentami, na których można było przeczytać m.in. "Pierońskie gizdy, precz od mojej...", "Nie ucz matki dzieci rodzić", "Zdrowia, nie zdrowasiek", "Moje życie, moja decyzja, mój wybór". Po zakończeniu bytomskiej pikiety sporo kobiet pojechało do Katowic, gdzie wsparły wojewódzki protest.
fot. Ewa Zielińska / ZELD