Gdy w 2014 roku Damian Bartyla gładko pokonał wszystkich konkurentów i już w pierwszej turze zdobył urząd prezydenta, można było sądzić, że przez kolejne cztery lata będzie mieć spokój w rządzeniu miastem. Co prawda jego ugrupowanie - Bytomska Inicjatywa Społeczna - nie zdobyła wystarczającej liczby mandatów, aby mieć większość w Radzie Miejskiej, ale do jej uzyskania potrzebny był tylko jeden głos. Jego zdobycie nie stanowiło problemu, bowiem już w poprzedniej kadencji BIS zawarł cichą koalicję z radnymi Wspólnego Bytomia oraz Prawa i Sprawiedliwości, którzy ponownie zwarli szeregi i zapewnili prezydentowi większość.
Taki układ długo działał bez zarzutu. Nieformalna koalicja niemal bezkrytycznie przyklepywała wszystkie pomysły prezydenta Bartyli, przez co radni opozycji mogli tylko sobie pokrzyczeć z mównicy. Wszelkie projekty politycznych przeciwników - nawet, gdy były słuszne i niczego nie dało im się zarzucić - były z automatu odrzucane.
Problemy w relacjach z dotychczasowymi sojusznikami zaczęły się w momencie, gdy wyszły na jaw zamiary prywatyzacji Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej, w sprawie których rządzący wcześniej okłamywali załogę firmy i zwykłych mieszkańców, twierdząc że nie o sprzedaży udziałów nie ma mowy. W tej sytuacji po raz pierwszy zaistniało zagrożenie, iż opozycja będzie w stanie przepchnąć swoje projekty przez radę.
Kiedy na sesjach podejmowany jest temat PEC prezydent nie może już polegać na wsparciu swoich koalicjantów. Zarówno PiS, jak i WB są zdecydowanymi przeciwnikami prywatyzacji i w tej kwestii ich radni głosują razem z opozycją. Damianowi Bartyli udało się uzyskać większość tylko dlatego, że Andrzej Wężyk wyłamał się i głosował inaczej, niż jego koledzy ze Wspólnego Bytomia.
Przewaga jednego radnego jest jednak bardzo mizerna, o czym można było się przekonać na marcowej sesji. Wtedy członkowie BIS umyślnie nie stawili się na obradach, w wyniku czego zabrakło kworum i posiedzenie trzeba było odwołać. Dlaczego tak uczynili? Ponieważ jeden z nich pojechał na urlop, więc uzyskanie większości w głosowaniu nie byłoby takie oczywiste.
Słaba pozycja obecnej władzy była szczególnie widoczna na wtorkowej sesji. Ekipa rządząca chcąc zemścić się na opozycji za sprawianie kłopotów, odwołała Michała Biedę z funkcji wiceprzewodniczącego Komisji Rewizyjnej. Choć zwykle zmiany personalne dokonuje się pod koniec posiedzenia, tym razem decyzja zapadła na samym początku, aby utemperować niepokornych radnych i pokazać im co grozi za sprzeciwianie się Bytomskiej Inicjatywie Społecznej.
Ta demonstracja siły poprzedziła ważne głosowania w sprawie prywatyzacji PEC i zaciągnięcia gigantycznego kredytu z Europejskiego Banku Inwestycyjnego, lecz nie zrobiło to wrażenia na radnych z dawnej koalicji. Prezydentowi ledwo udało się uzbierać większość, bo ponownie "sojusznicy" z PiS i WB ustawili się po stronie opozycji. Z BIS zagłosował tylko Andrzej Wężyk, który mógłby najwięcej stracić, gdyby sprzeciwił się Damianowi Bartyli, bo groziłaby mu za to utrata funkcji przewodniczącego Rady Miejskiej i związana z tym dieta.
Wczorajsza sesja zakończyła się pomyślnie dla ekipy rządzącej, ale prezydent i jego radni raczej nie mają powodów do zadowolenia. Dotychczasowy układ, który zapewniał władzy spokój, zaczyna się sypać. Jeżeli Damian Bartyla nie zdoła porozumieć się z koalicjantami, to lata pozostałe do końca kadencji upłyną w nerwowej atmosferze, a uzyskanie tak dobrego wyniku, jak w 2014 roku na pewno będzie trudne.