Państwo K. kilka lat temu wyjechali do Niemiec w poszukiwaniu pracy. Zamieszkali w Hannowerze, gdzie urodziły się im dwie córki. Polacy wychowywali w Niemczech córki oraz syna, prowadząc spokojne i zgodne z prawem życie. Mimo to Jugendamt, czyli nieposiadający swojego odpowiednika w żadnym innym kraju europejskim, urząd do spraw młodzieży, przyznał im opiekuna rodziny.
- Nie wiemy, na jakiej podstawie. Wcześniej urzędniczka z Jugendamtu zapytała, czy nie chcielibyśmy mieć kogoś w rodzaju asystenta rodziny. Miał nam pomóc w asymilacji ze społeczeństwem niemieckim. Zgodziliśmy się. Asystent przychodził często, wszystko go interesowało. Pewnego dnia mężowi puściły nerwy. Doszło do kłótni. To po niej odebrano nam dzieci - wspomina Aneta K.
Początkowo współpraca z przydzielonym opiekunem przebiegała prawidłowo. Z czasem jednak urzędnik o tureckich korzeniach zaczął nachodzić rodzinę coraz częściej, a nawet ingerować w jej życie intymne. W listopadzie 2013 roku Jacek K. nie wytrzymał i po awanturze wyprosił urzędnika z domu. Dwie godziny później mężczyzna powrócił z innymi pracownikami instytucji i odebrał Polakom dzieci, twierdząc, że nie mają one zapewnionej należytej opieki. 3 i 6-letnie dziewczynki trafiły do niemieckiej rodziny zastępczej, a starszy syn do pogotowia opiekuńczego.
Rodzicom udało się zobaczyć córki dopiero po wielu tygodniach od zdarzenia. Ich zdaniem dzieci były brudne, rozczochrane i zaniedbane. Do tego były dziwnie ospałe i nietypowo się zachowywały. Państwo K. uważają, że podano im środki psychotropowe. Dziewczyny obgryzały także paznokcie i nerwowo reagowały, kiedy mama chciała pomóc im w toalecie. Pani Aneta widziała siniaki na ciałach córek.
Starsza dziewczynka miała także skarżyć się mamie na to, że nowi opiekunowie krzyczą na nią i siostrę oraz głodzą je. Choć rodzice zareagowali natychmiast - ich skargi, składane do stosownych urzędów, nie dawały żadnych efektów. K. byli na tyle zdeterminowani, że kiedy po 14 miesiącach rozłąki otrzymali zgodę na spotkanie z córkami bez kontroli, natychmiast wywieźli je do Polski i zamieszkali w Bytomiu.
Po przyjeździe do Polski siostry przyznały się, że były molestowane przez rodziców zastępczych. Z ich relacji wynika także, że wielokrotnie przedstawiano im treści pornograficzne. Słowa dziewczynek potwierdził w swojej opinii psycholog z Katowic. Państwo K. złożyli doniesienie do bytomskiej prokuratury – na niemiecką rodzinę oraz Jungendamt. Urząd jednak nadal upomina się o zwrot dzieci, które jego zdaniem porwane zostały przez nieposiadających praw opiekuńczych rodziców.
W styczniu córki państwa K. zostały przesłuchane przez bytomski sąd w obecności biegłego psychologa. Dziś sąd wyczerpał już dostępne w Polsce materiały dowodowe. Świadków i podejrzanych mieszkających w Niemczech przesłucha w ramach pomocy prawnej niemieckiej prokuratury i policji.
Przed sądem w Bytomiu podczas ostatniego posiedzenia odbyła się pikieta. Mieszkańcy protestowali przeciwko bezprawnemu odebraniu Polakom dzieci przez niemiecki urząd. Swoją opinię wyraził także reprezentujący rodzinę adwokat. Mecenas Matuschczyk tłumaczył, że Jugendamty powstały, by opiekować się młodzieżą zdeprawowaną po I wojnie światowej. Jego zdaniem urzędy przez lata odpowiadały za deportację i germanizację polskich dzieci - poprzez bezprawne odbieranie ich polskim obywatelom i na siłę przekazywanie niemieckim rodzinom zastępczym.
Dziś urząd nadal upomina się o powrót dzieci do Niemiec - wysłał do bytomskiego sądu nakaz wydania dzieci. Rodzina K. żyje w ciągłym strachu - boi się, że ich dzieci któregoś dnia nie wrócą ze szkoły lub że do ich drzwi zapuka policja. Sprawą zainteresował się także minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro, który w jednym z telewizyjnych programów zapowiedział wystąpienie do niemieckiego urzędu z wnioskiem o cofnięcie nakazu zabrania dzieci rodzicom. Następne posiedzenie sądu w sprawie rodziny K. ma odbyć się 8 kwietnia.