- Gramy dalej. Przed nami spotkanie ze Stalową Wolą. Przy takich wynikach i takiej ilości zdobytych punktów nikt nie może jednak spać spokojnie. Trzeba myśleć, co i jak poprawić, by wyglądało to tak, jak powinno. Nie przewidywaliśmy takich problemów - mówi Łukasz Wiejacha w "Sporcie".
Trzeba jednak zastanowić się, czy takie posunięcie na pewno będzie z korzyścią dla drużyny. Trzeciak dla Polonii jest w stanie poświęcić bardzo wiele. Świetnie zna tutejsze realia, w których wykonuje tytaniczną pracę. Niemal codziennie przejeżdżając koło prowizorycznego budynku klubowego przy Olimpijskiej można zauważyć, że w jednym okienku cały czas pali się światło. To pokój trenerów, w którym Trzeciak wraz z asystentami szukają rozwiązań najlepszych dla drużyny.
Cierpliwość, to cecha, która wciąż nie jest popularna w futbolu, a szczególnie w tym, w polskim wydaniu. Obecna drużyna, to w dużej mierze autorski projekt Trzeciaka. To on dobierał zawodników, a następnie uczył ich swojego stylu gry. To on dobrze wie, gdzie obecnie leży problem i jak go można rozwiązać. Trzeba mu tylko dać czas. Szczególnie, że gra cieszy oko, a piłka w końcu zacznie wpadać do siatki. Kryzys jest, ale nie na tyle wielki, aby sięgać po radykalne rozwiązania.
Wystarczy zresztą przypomnieć wcale nie tak odległą przeszłość. Październik 2013 roku. Niebiesko-czerwoni grają w II lidze sterowani przez Trzeciaka. Zespół miał walczyć o awans, ale zajmuje dopiero 7. miejsce. Styl gry zadowala, ale nie przekłada się na punkty. Działacze decydują się więc na zwolnienie szkoleniowca. Zatrudnienie nowego trenera nie przyniosło żadnych efektów. Drużyna gra fatalnie, a do tego nie ma wyników. Kilka miesięcy później szefowie Polonii biją się w pierś i znowu zatrudniają Jacka. Z tą różnicą, że bytomianie byli już w III lidze. A wystarczyło wtedy poczekać, zaufać, a na pewno "Królowa Śląska" z Trzeciakiem na pokładzie wyszłaby z dołka.
Jak będzie tym razem, przekonamy się niebawem. Pamiętać należy o jeszcze jednym fakcie. Po awansie do II ligi dokonano nielicznych wzmocnień, a w dodatku nie były to nazwiska, które znacząco podnoszą wartość drużyny. Na to jednak trener nie miał większego wpływu.