W czerwcu prezydent USA Barack Obama przyjechał do Warszawy aby uczestniczyć w obchodach 25-lecia wolnej Polski. W celu zapewnienia bezpieczeństwa przywódcy światowego mocarstwa podczas dwudniowej wizyty zastosowano szczególne środki. W hotelu Marriot w którym mieszkał zamknięto dla niego dwa piętra, budynek był otoczony metalowymi płotami, a wchodzące do niego osoby musiały przechodzić przez wykrywacz metali. Na dachach wokoło rozstawiono snajperów i sprawdzono pod względem pirotechnicznym trasę przejazdu kolumny VIP-owskich samochodów. W tym czasie nad Warszawą mogły przelatywać tylko policyjne oraz wojskowe samoloty i śmigłowce - podczas wizyty prezydenta Obamy zamknięto przestrzeń powietrzną dla statków cywilnych. Aby zapewnić bezpieczeństwo do stolicy skierowano półtorej tysiąca funkcjonariuszy. Łącznie pobyt głowy USA ochraniało 7 tysięcy policjantów i ponad tysiąc funkcjonariuszy BOR.
Jak donosi Gazeta Wyborcza, informacje o przebiegu tej skomplikowanej akcji otrzymywała na swój telefon mieszkanka Bytomia. Doszło do tego w wyniku pomyłki podczas wprowadzania do systemu SMS GKGP numeru komórki generała Janusza Skulicha, szefa Rządowego Centrum Bezpieczeństwa. System ten działa od zeszłego roku w Komendzie Głównej Policji i ma za zadanie rozsyłać krótkie wiadomości tekstowe na wybrane numery. Pierwszego dnia wizyty Baracka Obamy jednak nie wysyłał ich do Skulicha.
Służby w niedługim czasie wychwyciły pomyłkę i natychmiastowo sprawdziły osobę, do której docierały SMS-y. Policjanci ustalili do kogo należy numer, a następnie prześwietlili ją pod kątem związków ze światem przestępczym. Na szczęście okazało się, że wiadomości nie trafiły w złe ręce. Inspektor Mariusz Sokołowski, rzecznik prasowy Komendy Głównej Policji, zaznaczył w rozmowie z GW, że SMS-y nie miały charakteru tajnego czy poufnego, jednak przyznał, że taka sytuacja nie powinna mieć miejsca.