Bar „Pierożek” zlikwidowany

Właściciele baru „Pierożek” w Miechowicach przegrali ze Spółdzielnią Mieszkaniową (SM). Odebrano im lokal po skardze lokatora, któremu przeszkadza zapach pierogów. O sprawie wspomniały już chyba wszystkie lokalne media. W przedostatnim wydaniu napisaliśmy o powiązaniach pani prezes i autora skargi na niwie zawodowej.

18 marca tego roku Państwo Barton otrzymali wypowiedzenie umowy dzierżawy lokalu spółdzielczego, w którym od listopada 2012 roku prowadzą bar „Pierożek”. Co było przyczyną wypowiedzenia? Sąsiadowi z piętra powyżej przeszkadza unoszący się z lokalu zapach.

Bar „Pierożek” cieszy się ogromną sympatią bytomian. Mieszkańcy z różnych dzielnic przyjeżdżają do niego po obiady, które, jak twierdzą, są smaczne i na miarę możliwości finansowe każdego. Właściciele nie potrafią więc zrozumieć, dlaczego skarga jednej osoby jest przyczyną likwidacji ich jedynego źródła utrzymania, na które ciężko pracowali i w które zainwestowali całe swoje oszczędności. O sympatii mieszkańców do baru świadczy chociażby fakt, że z własnej inicjatywy licznie chodzą do miechowickiej spółdzielni z prośbą o wycofanie wypowiedzenia. Władze SM odbierają to jednak jako próbę nacisku ze strony państwa Barton.

„Próbą nacisku” była również zbiórka podpisów wśród mieszkańców budynku, w którym znajduje się bar. Państwu Barton udało się zebrać 400 osób, które nie widzą nic złego w funkcjonowaniu baru właśnie w tym miejscu. Oznacza to, że zebrali podpisy prawie wszystkich mieszkańców budynku. Nie podpisały się dwie osoby: wnioskujący o likwidację lokalu, przeciwnik zapachów z „Pierożka” oraz mieszkający w bloku Zastępca Prezesa Zarządu SM „Miechowice”. Nie wiadomo, dlaczego nie chciał on podpisać pisma. Stwierdził jedynie, że własną opinię wyrazi w spółdzielni.

Spółdzielnia próbując załatwić sprawę polubownie, zaproponowała państwu Barton pomoc w postaci lokalu zastępczego. Pomieszczenie należało wcześniej do agencji PKO, która podobno zrezygnowała z niego z uwagi na... wysokie koszty remontu.

Jak twierdzi Zarząd Spółdzielni, lokal miałby większy metraż, a proponowany czynsz pozostałby w tej samej wysokości. Niestety, zgodnie z przepisami, przystosowane go do działalności gastronomicznej wymaga ogromnych nakładów finansowych i licznych formalności.

- Obejrzeliśmy ten lokal, mój mąż już rury chciał wkręcać, ale jak zadzwoniliśmy do Sanepidu, to okazało się, że to nie jest takie proste. Poszliśmy do znajomego architekta, a on powiedział nam, że trzeba załatwiać mnóstwo zezwoleń, a to po prostu trwa. Trzeba stworzyć projekty, a każdy kosztuje minimum 5 tys. złotych – mówi nam Joanna Barton.

Poprzedni lokal nie sprawiał żadnych trudności, bo był po funkcjonującym tam wcześniej barze. Spółdzielnia zaproponowała co prawda zwolnienie z opłat czynszowych na czas remontu nowego, ale w miesiąc Państwo Barton nie są w stanie go wykonać. Dlaczego? Chociażby z tego powodu, że nowa lokalizacja wymaga, między innymi, budowy windy, której najniższy koszt wyniesie 55 tysięcy złotych. Jak twierdzą właściciele baru, orientowali się u rzeczoznawców i prócz niej sam remont kosztowałby około 100 tysięcy złotych. Państwo Barton tych 150 tys. złotych po prostu nie mają. Trudno się dziwić. Pan Barton wiele lat ciężko pracował za granicą. Wrócił, ponieważ sytuacja zdrowotna nie pozwalała mu na dalszą fizyczną i wyczerpującą pracę. Razem z żoną mając problemy ze znalezieniem pracy, nie chcąc utrzymywać się z zasiłku dla bezrobotnych, otworzyli bar. Spółdzielnia od początku wiedziała, że chcą prowadzić działalność gastronomiczną. Uprzednio również znajdował się tam tego typu lokal.

Jak to możliwe, że spółdzielnia podejmuje decyzję po skardze 1 lokatora przy braku sprzeciwu 400 innych?

Składający skargę jest znany mieszkańcom dzielnicy ze swojej natarczywości. Wcześniej skarżył się między innymi na nowo powstałą pijalnię, która stanowi dla niego zagrożenie, i przebiegającą pod balkonem ścieżkę, po której... chodzą ludzie.

Okazuje się jednak, że lokator znany jest nie tylko mieszkańcom, ale prawdopodobnie też pani prezes SM. Jak się okazało, lokator składający skargę był wcześniej bardzo intensywnie zaangażowany w działalność SM „Miechowice”. Sprawdziliśmy KRS miechowickiej spółdzielni i okazało się, że zasiadał on w Radzie Nadzorczej Spółdzielni w latach 2003 – 2007. W tym samym czasie prezesem SM była również Joanna Koch-Kubas. Niestety wprost Pani prezes tego nie chce przyznać. Na pytania, które wysłaliśmy mailowo, nie odpowiedziała. W świetle tych faktów pojawia się wątpliwość, czy decyzja spółdzielni zapada oby na pewno w oparciu o obiektywne i traktujące w równy sposób wszystkie strony kryteria.

Pytanie już nieważne

400 lokatorów sprzeciwiło się jednej osobie, która złożyła skargę na funkcjonowanie baru „Pierożek”. Czy sprawiedliwe jest zatem to, że głos jednego mieszkańca staje się przyczyną likwidacji cieszącego się sympatią bytomian baru, który równocześnie jest jedynym źródłem utrzymania Państwa Barton? To już nie ma znaczenia. Bar będzie istniał do końca lipca. Właściciele znaleźli inny lokal i od 1 sierpnia działalność zostanie przeniesiona do Łagiewnik. Niesmak jednak pozostaje.

Subskrybuj bytomski.pl

google news icon